czwartek, 3 grudnia 2015

O tempora, o mores, o ja pierdolę.

Jest tyle spraw, które chciałabym jakoś poruszyć. 
Tyle uczuć, które chciałabym przelać na papier... albo ekran.
Ale części z nich nie jestem w stanie nawet nazwać ani opisać. Jak mam wyrazić coś, czego nie potrafię zwerbalizować?


Ale parę punktów kulminacyjnych od ostatniego wpisu warto podkreślić.

1. Wygrałam 50 zł xDDDDDD
Moja pierwsza wygrana w życiu. Nie liczę oczywiście zdrapek lotto.

2. Nie wygrałam samochodu, netbooka ani iPada w loterii paragonowej. Ale może w tym miesiącu... 

3. Piwo stopro. Ojezujakiedobre.

4. A., L. i ja w Nowym Browarze.
Miejsce (poza tym, że ma pyszne piwo) jest mocno przereklamowane. Udało mi się spróbować dwóch dań i tak jak cebulowa trzymała dość wysoki poziom, tak pizza była zła. Nie wgłębiając się w szczegóły...  po prostu strasznie zła.
Potem poszłyśmy na Zamek. 

Jest takie miejsce na zamku, które po prostu kocham. Zawsze w czasach podstawówki tam się chodziło po koncertach :)
Nie miałam okazji być tam od bardzo dawna, a z okazji tego, że miałyśmy ochotę wlazłyśmy na teren budowy, żeby się tam dostać :D

Tęskniłam na tym widokiem :)


5. Koncert OHO!KOKO
Już od zeszłorocznego Pyromagic jestem zachwycona ich muzyką. Na koncercie we wrześniu zeszłego roku zagrali piosenkę "More justice" Damiana Marleya. Lepiej. Od. Oryginału.
Już nie mogę doczekać się ich płyty.

6. Chór Alexandrowa
Niesamowite przeżycie. W 100% moje klimaty. Głębokie męskie głosy, pieśni wojenne (nie bez kozery wzięłam sobie temat o pieśniach wojennych na maturę ustną ) i najśpiewniejszy, najbardziej melodyjny język ze wszystkich. 
Do tego jeszcze grupa baletowa, która wyczyniała na scenie niezwykłe rzeczy. 
Warto było :)

To może nie do końca pieśń wojskowa, ale jedna z wielu niewojskowych w ich repertuarze.
A na scenie wykonywał ją bardzo... specyficzny artysta. Jakkolwiek dziwnie zabrzmi to, co napiszę.
Przez tego człowieka przebijał się mocny zwierzęcy magnetyzm. Czysta seksualna energia.
Koleś był już w okolicach sześćdziesiątki, ale z samej jego twarzy widać było, że jest niezłym jebaką :D

7. Andrzejki...
W sumie mam lekkie opory przed opisywaniem tego, bo NIE DAJ BÓG KTOŚ TO PRZECZYTA. Ale nie łudźmy się. tego bloga i tak nikt nie czyta :D
Więc było... dziwnie. Ale czego można się spodziewać po imprezie, na której 3 osoby od ponad roku się do mnie nie odzywają?

Nie wiem... cały wieczór czułam się niezręcznie. 
L. ledwo się ze mną przywitał, unikał mnie całą imprezę, a na koniec jak wychodziłam rzucił się przytulania z taką siłą, że straciłam równowagę. Co kto lubi.

B. zagadał do mnie w kuchni, chwilę pogadaliśmy... po czym usłyszałam, że on w sumie do mnie nic nie ma. 

Dawno nic mnie tak nie wkurwiło.
Jak się nie ma nic do kogoś, to się nie wykreśla go ze swojego życia, nie przestaje nagle się odzywać. A nie jeszcze słyszę od osób trzecich, że B. powiedział o mnie to czy tamto.

Ale ostatnie miesiące dały mi dużo życiowego spokoju i cierpliwości. Więc udało mi się nie wybuchnąć, a nawet łzy wessać z powrotem do środka.

Chwilkę później do kuchni weszła A. 
Po jej minie już widziałam, że nie podoba jej się, że gadam z B.
Więc dokończyłam fajkę i wyszłam.

Sama nie wiem, co o tym wszystkim myśleć.
Miałam zaproszenie na te Andrzejki za dobrą monetę. Dalej je zresztą za nią uważam. Dziwi mnie tylko to wszystko.
Ale już mnie to nie irytuje. To chyba dobry znak.





Poza tymi kulminacyjnymi punktami... dzieje się tak dużo. Nie potrafię opanować swoich emocji.
Ale w końcu serce chce, czego chce. Zobaczymy, co z tego wyniknie...

Co za szalone czasy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz