Miałam dzisiaj dwa naprawdę chore sny.
Drugiego już oczywiście nie pamiętam, ale najwyraźniej pierwszy ryje banię o wiele bardziej.
Zaczęło się od tego, że tutaj, w Bari, paliłam z Agnieszką papierosy na balkonie. I tak gadamy, aż nagle powiedziałam, że muszę iść jutro do lekarza. W następnej chwili jestem już w gabinecie i lekarz mówi mi, że jestem w ciąży. Patrzę w dół, a tu już ostry, 9-miesięczny ciążowy brzuszek.
Samego porodu nie było, ale następna scena działa się już w Biesiekierzu (dom moich Dziadków od strony Mamy). Leżałam w dużym pokoju, z jakiegoś powodu wiedziałam, że dziecko leży w pokoju obok. Mama latała wokół mnie, przynosiła herbatki, ciasteczka... aż nagle sobie przypomniałam, że nie "urodziłam" jeszcze łożyska. Poleciałam do łazienki, tam była moja Mama, więc jej tłumaczę, czemu wstałam z łóżka. I w tym momencie widzę przez otwarte drzwi, że wchodzi moja Babcia od strony Taty. Ja już zdenerwowana, że po co przychodzi o tej porze, że jest już po 23.
Ale usłyszałam, że telefon dzwoni. Idę odebrać, a to mój ginekolog mówi mi, że jestem dziewicą.
I tutaj następuje czarno-biała retrospekcja, jak spadam z jakiegoś dachu na drzewo iglaste.
Po retrospekcji idę do tego pokoju, w którym leży dziecko, a tam w kołysce... mała choinka.
Przychodzi moja Mama i mówi "Co, słodkie maleństwo?".
A ja na to "Tak. Moja malutka jodła kaukaska".
Kurtyna.
Dziękuję bardzo.