poniedziałek, 17 października 2016

Jeść nie dali, pić nie dali. Żyć miłością nam kazali...

Tytuł zupełnie nie związany z tematem, po prostu w busie cały czas mi chodziła ta "przyśpiewka".


Po pierwsze - przeżywam nieustanny szok (jak by to powiedział pan O. "dysonans poznawczy"). Moja pewność siebie w kwestii komunikacji, tak długo budowana w szkole, przeżywa tutaj nieustanne robienie sobie z dupy jesieni średniowiecza.

Ucz się angielskiego - mówili.
To język całego świata - mówili.

Kłamali.

Od samego przyjazdu moja wiara w to, że znając angielski i porozumiewając się w tym języku na poziomie C2 w każdej sytuacji, w każdym miejscu, z każdym człowiekiem na świecie dam sobie radę drastycznie maleje.

Jakie ma znaczenie to, że jestem w stanie wszystko powiedzieć i zrozumieć, skoro rozmówca porozumiewa się po angielsku na poziomie A1 albo niższym?

I co? Dogadałam się?
No średnio...



Po drugie - ważniejsze.
Wycieczka do Matery.

Wyjazd miał być o 9, ale Włochy ciągle mi pokazują, jak bardzo tutaj czas nie ma znaczenia.
Wyjechaliśmy o 10.

Na wycieczce postanowiłam nie "kisić się" we własnym sosie, tylko poznać trochę ludzi.
Poznałam dwie przeurocze Turczynki (z czego jedna nie mówi po angielsku - patrz "Po pierwsze"...) i dziewczynę z Wysp Kanaryjskich (która ledwo zna angielski - ponownie patrz "Po pierwsze"...).

Poznałam też wolontariusza z W&R, które te wycieczkę organizowało - C.
Przesłodki człowiek.
Poznałam go, jak stałam z dwoma innymi Polakami, przyszedł i się przedstawił. Każde z nas powiedziało swoje imiona, a kiedy ja powiedziałam swoje spytał tylko "Magda? From Poland? Szczecin?!"
Kiedy potwierdziłam, rzucił mi się na szyję.

Okazało się, że był w Szczecinie na Erazmusie.

Jak tylko łapałam jakąś zawiechę, to podchodził, pytał czy wszystko ok, próbował rozśmieszać.
Człowiek-petarda, ma niezrównane pokłady energii.

Kiedy po zwiedzaniu poszliśmy do klubu, troszkę wypiłam, potańczyłam (ANDIAMO A COMANDARE ♥) i zachciało mi się szluga (TO NIC, ŻE DWA DNI TEMU RZUCIŁAM). Wyszłam przed klub, "pożyczyłam" szluga, skończyłam palić i przed klub wyszedł C.
Podszedł, spytał czy wszystko ok, czy nie chcę zostawić plecaka przy DJce, bo to ich znajomy i pilnuje rzeczy. Powiedziałam, że nie mam siły już tańczyć, więc nie będzie mi już plecak przeszkadzał. 
C. powiedział, że on też nie ma siły i idzie na kebsa, tylko idzie po portfel na DJkę. Jak wrócił, spytał, czy nie mam ochoty iść z nim.
No to poszłam.

W kebabowni spytał, czy chcę wodę. Powiedziałam, że nie.
Przyniósł mi wodę i kawałek pizzy xD
Zjedliśmy... pogadaliśmy...

Gadaliśmy o tylu tematach, że aż ciężko mi przejść przez wszystkie tematy w sposób uporządkowany. Skakaliśmy z tematu na temat.

Marihuana, jego skauci, homoseksualiści, Erazmus, paszteciki, Pogoń Szczecin, definicja męskości, płacz, aborcja, referenda, miasta w Polsce, jego skauci (wiem, że drugi raz), firma jego ojca, publiczna służba zdrowia we Włoszech, papierosy, jego przyszłość...

Jest strasznie dobrym i inteligentnym człowiekiem.
I wrażliwym.

Cieszę się, że taka osoba stanęła na mojej drodze.
Jeden z najcieplejszych ludzi, jakich tutaj poznałam.

Pewnie już go więcej nie spotkam, ale jak wysiadaliśmy i pożegnałam się (po prostu powiedziałam głośne "Ciao") z drugiego końca parkingu krzyknął do mnie "Ciao, Magda!"
Aż mi mordkę w podkówkę wykrzywiło C:

Aż żal, że mam mordę jak lej po bombie, bo he's so in my type.

niedziela, 9 października 2016

Początek nowego

Stało się.

Stało się to, czego z jednej strony najbardziej się bałam, a z drugiej strony to, czego od dawna chciałam.

Jestem we Włoszech :)


W środę przyleciałyśmy z A. i M. do Bari. Z lotniska odebrał nas D., z którym A. rozmawiała przed wyjazdem. Przywiózł nas do mieszkania i... na początku byłyśmy przerażone. Mieszkanie wyglądało strasznie. Brudne, zapuszczone... brak słów.
Do 21 załatwiałyśmy formalności związane z wynajmem, a o 23 przyszedł D. zabrać nas na przywitalne piwo. Styrane jak konie po westernie poszłyśmy.

Zabrał nas do Tropicany, gdzie we trzy przeżyłyśmy szok. 
Włoska idea imprezy to stanie pod klubem z piwem i rozmawianie. Tak powiedział nam D. i to właśnie zastałyśmy pod Tropicaną.
Wypiłyśmy dwa piwka i poszłyśmy do domu, bo oczy nam się zamykały i zasypiałyśmy na stojąco.

Następnego dnia pojechałyśmy do Agenzia Entrate, żeby załatwić sobie codice fiscale (coś w rodzaju polskiego NIP-u), skąd znowu odebrał nad D. i pojechałyśmy załatwiać światło do mieszkania, po czym załatwiłyśmy sobie butlę gazową. Jak gość od gazu wyszedł, od razu poszłyśmy wykupić sobie włoskie numery telefonu. I od tego momentu życie stało się prostsze - NARESZCIE INTERNET.

Nie jestem jakimś elektronicznym freakiem, wytrzymałabym ten czas bez netu bez trudu, gdyby nie to, że nie mogłyśmy sobie w razie problemu sprawdzić ani tego, jak jeżdżą autobusy, ani sprawdzić trasy, ani w razie czego sprawdzić jakiegoś słówka, żeby się porozumieć z ludźmi. 


Wczoraj byłyśmy w IKEI, dziewczyny nakupiły sobie pościeli, lampek, poduszek... ja uznałam, że nie jest źle. Poduszki tutaj dupy nie urywają, ale śpi mi się dobrze, więc nie ma po co niepotrzebnie wydawać pieniędzy. Kupiłam tylko koc (będę go używać jako narzuty na łóżko, a drugi taki sam idzie w paczce) i dywanik pod nogi, bo mimo tego, że wysprzątałam wszystko i wymyłam podłogi, dalej troszkę mnie brzydzi idea stawania gołą stopą na podłodze. A rano jak wstaję, to muszę stanąć na podłodze, żeby znaleźć kapciuchy, które jak zawsze są każdy w inną stronę i w innym kącie :D

A dzisiaj dziewczyny pojechały do IKEI oddać prześcieradła, bo kupiły za duże, a ja zostałam w domu i posprzątałam do końca kuchnię. I teraz sobie siedzę... :)



Samo mieszkanie nie jest złe. Najgorsze było pierwsze wrażenie, ale teraz, jak już wszystko poukładałyśmy po swojemu, nawet mi się tu podoba. Dziewczyny mają o wiele większe pokoje od mojego, ale nie przeszkadza mi to. Przede wszystkim dlatego, że pokój M. jest ślepy, a A. jest przy drodze, więc jest troszkę hałasu. Poza tym mam najmniej rzeczy, więc to wyjście wydaje się najrozsądniejsze. Zresztą ten pokój jest tylko niewiele mniejszy od mojego pokoju w Szczecinie.
Martwi mnie jedynie ilość miejsca w szafie. Idą do mnie dwie duże paczki pełne ubrań i nie wiem, jak dam radę je pomieścić :D

Ale to jest problem dla Jutrzejszej Madzi.
Dzisiejsza Madzia jest najedzona, ma Internet, ma wygodne łóżeczko (jak to powiedziały dziewczyny, mam najmniej wyruchany materac :D) i popija sok z liczi. 
Dzisiejsza Madzia jest szczęśliwa, że tu jest :)

wtorek, 13 września 2016

Zabójczy wiersz

Przeglądając dzisiaj Pudelka (judge me all you wanna) natrafiłam na ten artykuł. 

I szczerze mówiąc nawet głupio jest mi napisać to, co mam zamiar napisać...
 Podoba mi się ten wiersz.


Módl się do swojego Boga,
aby pomógł ci przestać tyle
o mnie myśleć. Módl się,aby
ściągnął z ciebie tę klątwę,
którą nazywają pieszczotliwie
pożądaniem.

Nie martw się,
możesz mieć bogów cudzych
przede mną. Niech się ukłonią
i być może raczę im dać
wieczny odpoczynek.

Nie bój się Boga,
to tylko ja.
Możesz mnie dotknąć,
jeżeli nie wierzysz.

Teraz
módl się o mnie
do mnie.
                                                  Zuzanna M.




Jak czytam komentarze, to tak mi dziwnie. 
Wiersz jest jak dla mnie dobry. Mam wrażenie, że Ci sami ludzie, gdyby przeczytali go bez wiedzy o autorce, byliby pierwsi do dodawania fragmentów jako podpisy na fejsie albo insta.

Szkoda, że taka zdolna dziewczyna jest tak złym człowiekiem.

piątek, 9 września 2016

One more time with feeling

Ciężko jest mi w chwili obecnej coś napisać o tym filmie.

Bardzo w stylu Cave'a.
Bardzo...





Z pamięci:
"Idziesz do piekarni po chleb. Stoisz w kolejce i nagle zauważasz, że ktoś do Ciebie coś mówi. Ale ten Nowy Ty nie słyszy. Pytasz "co?". Ale pytasz za głośno i ze złością. Ta osoba odpowiada życzliwie "Jesteśmy z Tobą". Rozglądasz się, a wszyscy w piekarni patrzą na Ciebie życzliwie. Zaczynasz myśleć, że ludzie są dobrzy i życzliwi... ale kiedy stałeś się obiektem współczucia?"



"When did you become an object of pity?"



Nie wiem czemu od kilku godzin ten fragment mnie prześladuje.
Ten i melorecytacja, z której tylko pamiętam krótkie fragmenty... mucha. Bóg. McQueen. Someone has got to sing the rain, and someone has got to sing the pain...


Jest mi tak dziwnie.

piątek, 29 lipca 2016

Spróbuj jeszcze raz od nowa. Może się uda.

W 2006 roku wydany został "Psałterz wrześniowy". Wtedy właśnie moim marzeniem stało się, żeby usłyszeć na żywo jednego z solistów.

Zakochałam się w głosie, w oczach, w naturalności, prawdziwości i mimice twarzy podczas śpiewania.
Uwielbiam wokalistów, którzy robią różne dziwne miny w czasie śpiewania. Dzięki temu wiem, że naprawdę odczuwają w trakcie występów. Nie odtwarzają tylko nut, ale naprawdę wkładają w to serce.

I kilka tygodni temu udało mi się spełnić moje marzenie.



Wiem, mam niezły zapłon, ale do tej pory jestem pod wielkim wrażeniem tego dnia.

10 maja 2016r.
Koncert Janusza Radka w Szczecinie.

Nie dość, że była to moja pierwsza wizyta w szczecińskiej Filharmonii (w celach rozrywkowych, nie liczę zwiedzania), to jeszcze przeżyta z takim artystą...

Nagranie dzięki uprzejmości znajomej :D
Ja nie byłam w stanie nagrywać, siedziałam z otwartą buzią i łzami w oczach.


I jeszcze to, jak traktuje fanów...
Mnóstwo osób czekało po koncercie - na autografy, zdjęcia, rozmowę.

Z każdym zrobił sobie fotkę, każdemu podpisał, co było do podpisania. Z każdym zamienił słówko.

Przecudowny człowiek.
Dalej jest mi ciężko opowiadać. Wciąż nie umiem znaleźć słów.
Było pięknie...

środa, 11 maja 2016

Szalony dzień, szalony tydzień.

Oj, jak ja się cieszę...
dla mnie dzisiaj jest koniec tygodnia :D

W niedzielę pojechaliśmy do Przytocznej, bo pierwsza rocznica śmierci wujka. Cały dzień w rozjazdach, zabawy z Księżniczkami, w nocy nauka na koło.
W poniedziałek kolokwium, potem przegląd autka, potem ubezpieczalnia.
We wtorek najpierw pracka, potem koncert.

Ale o nim później. Bo do tej pory ciężko mi powiedzieć coś, co choćby lekko przybliżyłoby magię wczorajszego wieczoru.

Po powrocie z koncertu siadłam do projektu na teorię prawa. Siedziałam całą noc. Nie spałam ani minuty. 
Przedstawiłam, co miałam przedstawić.
I za 2 godziny pracka :D

Wrócę do domu i położę się od razu spać. Bo jestem padnięta.
Albo pogram najpierw w Layers of fear, pełną wersję :D

A od jutra już luzik. 


Dzieje się. Lubię, jak się dzieje, chociaż ta ilość była zabójcza.

wtorek, 10 maja 2016

Dlaczego dawanie cząstki siebie innym jest fajne?




Każdy z nas jest nieustannie uczniem jednej z najtrudniejszych placówek wychowawczych, zwanej szkołą życia. Jedną z pierwszych ważnych życiowych lekcji jest ta przyjmowana z największym oporem – „TRZEBA SIĘ DZIELIĆ”. We wszystkich przedszkolach, żłobkach i domach rodzinnych słychać wciąż jedną, powtarzaną niczym mantrę opowiastkę, której morał wskazuje, że dzielenie się działa wbrew zasadom matematyki. Bo przecież kiedy podzielimy się smutkiem, jest on dwa razy mniejszy, ale jeżeli podzielimy się radością, to podwójnie się ona zwiększa.
Mimo to zazwyczaj pierwszym skojarzeniem na słowa „dzielenie się” jest to, że trzeba będzie z czegoś zrezygnować. Jeśli mam dwie czekolady, to żeby się podzielić muszę jedną odstąpić. I być może zyskuję dobre samopoczucie, uśmiech drugiego człowieka – ale jednak tracę czekoladę. Tymczasem można dzielić się i nic nie tracić – wystarczy tylko dać innym cząstkę siebie. Można to jednak zrobić na dwa sposoby.

Pierwszym jest obdarowywanie psychiczne. Pisarze, muzycy, malarze, raperzy, tancerze – słowem, artyści wszelkiej maści – tworzą swoje dzieła i niejako zamykają w nich część swoich emocji, przeżyć i część swoich dusz. Wyrażają w ten sposób siebie, ale jednocześnie swoją twórczością wpływają na dziesiątki, setki, a czasem i tysiące osób, kształtując tym samym świadomość i postawę swoich odbiorców. Stają się tym samym niezniszczalni – oddając cząstkę siebie zawartą w utworze żyją wiecznie dzięki tym ideom, które w odbiorcy „zakiełkowały”, a nieraz także otworzyły oczy oraz serca na nowe myśli i doznania.

Drugim natomiast jest obdarowywanie fizyczne. Według organizacji America's Blood Centers (http://www.americasblood.org/about-blood/facts-figures.aspx) krwi potrzebuje 1 na 7 osób hospitalizowanych, a samych Stanach Zjednoczonych rocznie przetacza się jej ponad 70.000 hektolitrów. Natomiast w Polsce statystycznie co godzinę jedna osoba dowiaduje się, że jest chora na białaczkę i jedynym ratunkiem dla niej jest przeszczep szpiku (za DKMS). Dodatkowo w 2015 roku pobrano 1432 narządy od zmarłych dawców (http://www.poltransplant.org.pl/statystyka_2015.html). Oddając krew, szpik czy zgadzając się na pośmiertne dawstwo narządów nic na tym nie tracimy, a dajemy innej osobie szansę na życie. Oddajemy cząstkę siebie – i to nie cząstkę zasłużoną, tylko cząstkę, którą mieliśmy szczęście otrzymać od losu – drugiemu człowiekowi, a w zamian zyskujemy świadomość tego, jak bardzo odmieniliśmy na lepsze jego życie.

Dlaczego więc dawanie cząstki siebie innym jest fajne? 
Bo nic nie tracąc sprawiasz, że ktoś inny zyskuje. Sprawiasz, że świat, w którym żyjemy, staje się ciekawszy, barwniejszy i – przede wszystkim – lepszy.
#DajmyInnymZycie

wtorek, 3 maja 2016

Najdziwniejszy komplement w moim życiu.

Dzisiejszy (właściwie już wczorajszy) dzień obfituje w dziwne sytuacje, które w sumie powinnam uznać za miłe.

Najpierw w empiku (tak, jednak dalej tam pracuję :D)... przychodzi do nas czasem taki Rosjanin w średnim wieku. Ogólnie po polsku nie pogadasz. Musi mi powoli po 3 razy powtarzać, żebym zrozumiała o co mu chodzi. Zazwyczaj pyta o albumy na monety. 
Dzisiaj powiedział mi, że jestem "krasivaya devushka", po czym zapytał mnie, czy nie mam może w domu jakichś starych monet, bo on chętnie przyjdzie do mnie i je weźmie. I czy będę w środę, to on przyjdzie. I jaki mam grafik.

WUT?!

Ogólnie samo to, że mnie tak nazwał jest miłe. Ale trochę niewłaściwe w tych okolicznościach.

< mały offtop >
R. jest takim przekochanym człowiekiem. Najpierw kupił nam wszystkim coś słodkiego zupełnie bez okazji (taki mały gest, a do tej pory mi się micha cieszy), potem nagiął parę przepisików, żeby komuś pomóc. Poza tym jest strasznie inteligentnym i życiowo mądrym człowiekiem. Jak mam z nim zmiany, to godziny lecą mi jak minuty.

Jego żona jest wielką szczęściarą. 
Mało jest już takich mężczyzn.
</ mały offtop >

A potem rozmawiałam z Rafcią. I co mi ten mój świr powiedział?
"Śmiać się z Tobą to jak zesrać się w pojedynkę - po prostu coś wspaniałego"

No i weź tu człowieku bądź poważny z tym chorym pojebem ♥

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Drobne gesty

Czasem mała rzecz potrafi wiele zmienić.
Na przykład w Internecie krąży historyjka o tym, jak koleś siedział zamknięty w łazience z tabletkami. Już chciał je połknąć i opuścić ten smutny łez padół, kiedy do drzwi zapukał jego mały braciszek z pytaniem, czy jak wyjdzie z łazienki, to się z nim pobawi. W ten sposób uratował go od samobójstwa.

Malutkie, nic nie znaczące dla "dawcy" gesty, które zmieniają dla "biorcy" całą perspektywę.

Dzisiaj byłam biorcą takiego gestu.
Gestu, który zmienił moje patrzenie na ludzi.
I po którym do tej pory mi się micha cieszy.


Po pracy postanowiłam pojechać na mszę do dominikanów. 
Po pierwsze dlatego, że rano nie chciało mi się wstać, żeby pójść do kościoła przed pracą. 
Po drugie dlatego, że mają mszę o 20.30. 
Po trzecie dlatego, że zawsze chciałam pójść do dominikanów. Ciocia A. mi ich zachwalała, bo sama u siebie do dominikanów chodziła. 

I nie żałuję.

Przede wszystkim dlatego, że obie z Mamą uważamy, że organy w kościele to profanacja. Uwielbiam Wielki Czwartek i Piątek za brak organów. Kościół wtedy aż dudni od śpiewu.
Dzisiaj na mszy w pewnym momencie czułam się, jakbym była w katedrze Notre Dame. Głównie za sprawą piosenki z "Dzwonnika...". Czułam się, jakbym tam była.

A na koniec zaprosili księdza Tykfera, redaktora naczelnego Przewodnika Katolickiego. Opowiadał o tym piśmie i tak jakoś zachęcił mnie do kupna. Ale niestety w portfelu zostało mi ostatnie 36 groszy do końca miesiąca. Więc po mszy podeszłam do księdza Mirosława i zapytałam:
- Szczęść Boże, czy będzie może jeszcze gdzieś indziej okazja, żeby kupić Przewodnik?

A on na to się uśmiechnął, podał mi gazetę i powiedział:
- Niech Pani weźmie.

Ja już zmieszana i zaskoczona, zaczęłam się coś jąkać, że tak nie wypada.
- Niektórzy dali więcej za Przewodnik, więc mi się wyrówna.
- Ale mi tak głupio...
- Spokojnie, niech Pani weźmie.


Niby nic.
A jednak jakoś tak mi się cieplutko na serduszku zrobiło.
I to tej pory na tę myśl mi się uśmiech sam pcha na twarz.

To było takie... ludzkie.
Dawno nikt się wobec mnie nie zachował tak zwyczajnie - po ludzku. Ze zrozumieniem. Z tym biblijnym "bliźniego swego jak siebie samego".
Aż mi dziwnie w tym uczuciem. 

Dziwnie, ale bardzo dobrze :)

sobota, 23 kwietnia 2016

Czy to błąd?

Kupiłam płytę Łony i Webbera w preorderze.
Od środy moje maleństwo (w limitowanej edycji - czyli w kartonowym pudełku i z autografami) jest już ze mną ♥

A ja jaram się tak mocno, że wszelkie inne jarania się wydają się nic nie znaczącymi skokami ciśnienia.
JARAM SIĘ!

Nie tylko z takiego błahego powodu jak to, że Łona jest absolwentem tego samego liceum, co ja.
Albo że studiował ten sam kierunek na tej samej uczelni, co ja (NAWIASEM MÓWIĄC - uważam, że to karygodne, że nigdzie nie mogę na korytarzach znaleźć tablo jego rocznika. Wszystkie inne są, tylko jeden rocznik gdzieś skitrali. Ale ja je jeszcze znajdę... ;) )

Ta płyta jest tak dobra, że aż brak mi słów, żeby to opisać.


Zawsze podkreślam, że moją orientacją seksualną jest sapioseksualizm. 
Pierwszą i najważniejszą rzeczą, na jaką zwracam uwagę w ludziach jest to, czy mają coś w głowie i czy mają coś mądrego do powiedzenia.

A "Nawiasem mówiąc" spełnia moje oczekiwania i wymagania w 100%.
Gdyby ta płyta była osobą, to byłabym już zakochana po uszy i planowałabym wspólne życie, imiona naszych dzieci i kolor elewacji naszego domku na wsi ♥


A dodatkowo zawsze byłam pod wrażaniem ich teledysków. I teraz też się nie zawiodłam :D
Nie dość, że jeden z lepszych aktorów Teatru Współczesnego (no sorry, ale Arkadiusza Buszko, mojego Boga, nie przebije :D), nie dość, że pięknie pokazane miejsca, których nigdy bym nie podejrzewała o taki potencjał filmowy, to jeszcze Marek Kazana! Nigdy nie zapomnę dnia, w którym pierwszy raz usłyszałam go na żywo.
13 maja 2015. Koncert dyplomowy Agnieszki.
Niesamowite przeżycie i ciary na każdym milimetrze kwadratowym ciała.



Poza tym wydałam kolejne monety... 
Tym razem na gazetę, w której będzie wywiad z Webberem i Łoną... i plakat.
Czy to błąd, czy to błąd, czy to błąd, czy to błąd błąd?

wtorek, 19 kwietnia 2016

8000+

Dzieje się tak wiele, że nie mam sił.
Nie mam sił by opisywać.
Ale dzieje się dobrze, więc chłonę całą dobroć, jaka ostatnio do mnie dociera (albo zgodnie z karmą wraca ;) ) i rozkoszuję się nią. W biegu, ale rozkoszuję się ;)

Przede mną ostatnie 4 dni pracy w Empiku.
Dziwnie mi z tym. Z jednej strony się cieszę, bo miałam w kwietniu tak mało czasu i siły dla siebie, że nawet nie było chwili na jakiś pełen odpoczynek, relaksującą kąpiel czy nawet porządny zabieg dla ciała. Ale z drugiej... polubiłam tych ludzi :)
Wszyscy są tam tak sympatyczni, tak wyluzowani... będzie mi ich troszkę brakować ;)

Ale przerwę chciałam zrobić sobie tylko na maj i czerwiec. W lipcu i sierpniu chciałam tam wrócić. Zarobić trochę grosza na Erazmusa... co to którego dalej nie mam stuprocentowej odpowiedzi xD
Mam już nominację na wyjazd, ale to mnie jeszcze nie uspokaja. Potrzebuję informacji o zakwalifikowaniu się, żeby odetchnąć spokojnie ;)



Ale o co chodzi z tytułem...?
Otóż minęło równo 8000 dni, od kiedy pojawiłam się na tym świecie :)

Moje 8000 dni na ziemi było różne.
Było w nim pełno chwil dobrych, pełno chwil złych.
Był śmiech, był płacz, była beztroska, był ból, było szczęście, były myśli samobójcze, były pozytywne zaskoczenia i były rozczarowania.
Ale nie żałuję żadnego z nich. Dzięki każdemu z tych przeżyć jestem tym, kim teraz jestem.


Ogólnie o wiele bardziej podoba mi się pomysł obchodzenia tysięcznic dnia urodzin niż urodzin per se.
Ma dla mnie przede wszystkim znaczenie sentymentalne. I filozoficzne :D

Można obchodzić urodziny i uważać je za najważniejszy dzień w roku.
Ale ja wolę obchodzić dzień 8000, dzień 8001, dzień 8002 i każdy z nich traktować z równą wyjątkowością.
Bo każdego dnia dziękuję za to, że jestem w tym miejscu, w którym teraz jestem i każdy dzień jest tym wyjątkowym, najważniejszym dniem.

I tego będę się trzymać :)

niedziela, 10 kwietnia 2016

Gonna chase the moon 'till the blood come out.

Od ostatniego wpisu minęły ponad 3 tygodnie, a ja nie mogę uwierzyć, jak wiele się zmieniło w moim życiu od tego czasu...!

Przede wszystkim - KONCERT ♥
Wyszło tak zajebiście, że brak mi słów. Jak najbardziej warto było zapieprzać przez ten miesiąc dla takiego efektu. A próby niektórych w przywłaszczaniu sobie sukcesu czy nazywaniu mnie, Agnieszki i siebie "trzema głównymi organizatorkami", gdy w rzeczywistości nic się nie zrobiło - zostawiam to bez komentarza, tylko z lekko drwiącym uśmiechem. Ważne jest, że my wiemy jaka jest prawda. 

Ale wydarzenie było wielkim sukcesem. Nie wydaliśmy na to wiele (większość dostaliśmy od sponsorów), a zebraliśmy prawie 5 tysięcy dla zwierzaczków ze schroniska. Plus karmy i akcesoria, które ludzie nam przynosili. 
Jest pięknie :)


Po drugie - wykreśliłam jedną toksyczną osobę ze swojego życia. I czuję się z tym świetnie :)
W końcu nie duszę się w żadnej relacji. 


Po trzecie - Erazmus... nie chcę mówić za wiele, żeby nie zapeszać, ale też wszystko idzie ku dobremu ;)



A z mniejszych rzeczy, to Layers of fear. Jezu, jaka ta gra jest dobra!
Dobra, bo zrobiona przez Polaków ;)

Grałam na razie w wersję Early Acces, ale już wciągnęłam edycję kolekcjonerską tej gry na listę prezentów urodzinowych ;)



A teraz siedzę w domu z zapaleniem krtani :D
Więc odpoczywam sobie, kuruję się i dużo czytam ;)
Lepiej mogłoby być tylko, gdybym mogła mówić :D
Ale nie narzekam, korzystam z odpoczynku, póki mogę ;)

Said - oh yeah! That sugar gonna bring me back to life :)

środa, 16 marca 2016

No pressure, no diamonds.

To niesamowite.

Wczoraj złożyłam podanie o pracę w Empiku. Po 3h oddzwonili i zaprosili dzisiaj na rozmowę. 
No i mam pracę :D

Ale to samo w sobie nie jest jeszcze aż tak niezwykłe. 
Bardziej niezwykłe jest to, że poczułam presję.
Presję czasu.

I nagle w jeden wieczór zrobiłam więcej niż przez ostatni tydzień :D


Wiem, że lepiej pracuje mi się pod presją czasu.
Im więcej mam zajęć, tym więcej jestem w stanie wyłuskać czasu i paradoksalnie więcej jestem w stanie zrobić.
Wolny czas mnie rozleniwia.

Ale nie sądziłam, że sama wizja tego, ze od przyszłego tygodnia nie będę miała czasu tak zadziała :D



Jutro szalony dzień.
 8:15 - 10:00  ćwiczenia
10:00 - 11.30 wykład
11:45 - 13:00 spotkanie w sprawie Erazmusa
13:00 - 15:00 warsztaty z pisania glos
17:00 - 20:00 wykład

Dobrze, że mam chociaż te 2h, żeby coś zjeść na ciepło :D

Czuję dziwny przypływ energii.
Jest słodko... :)

niedziela, 6 marca 2016

Falowanie i spadanie

Tyle się ostatnio dzieje, że nie mam już sił opisywać każdego dnia. Zwłaszcza po weekendzie, w którym przyjechał Rafał :D
Takiego nawału wydarzeń dawno nie było...


Ale w skrócie.

Zaczęła się rekrutacja na Erazmusa. Stresuję się.
Organizujemy koncert charytatywny ze znajomymi. Stresuję się.
Mam go prowadzić. Stresuję się.
Zgłosiłam się na konkurs. Stresuję się.
Mam koło jutro i za tydzień. Stresuję się.
Mam w środę ważne ćwiczenia. Stresuję się.
Idę jutro złożyć CV. Stresuję się.


Także nic ciekawego. Sielsko, anielsko. 



Dla wszystkich ze Szczecina - zapraszam!
https://www.facebook.com/events/544855719022186/

sobota, 20 lutego 2016

Jezu, jestem taka szczęśliwa...

W ostatnim poście pisałam, że nie mogę nigdzie znaleźć nazwiska kolesia, którym najbardziej się w Mitch&Mitch jaram.

Znalazłam.

Mało tego.
Znalazłam inne zespoły, które założył/w których gra.

Ten dzień nie mógł się skończyć lepiej ♥

(No dobra. Mógł. Mogłam nie usłyszeć, że w domu już z niecierpliwością czekają na moment, aż się wyprowadzę. Ale nie można mieć wszystkiego)

wtorek, 16 lutego 2016

Fanfary, proszę!

Druga sesja w moim życiu, w której wychodzę na czysto!

Jezu, jakie to dziwne uczucie...
Nie mam pojęcia, co robić ze swoim czasem. 

Ale za to w ramach świętowania idę jutro na wydziałówkę
W końcu mojito za 4 zł  i 2 piwa za 6zł to coś, co Tygryski lubią najbardziej :D

I mam zamiar się świetnie bawić!
Zasłużyłam! :D