poniedziałek, 21 grudnia 2015

Płakłam.

Jakkolwiek źle to brzmi - miło się tego słucha.

Nie ze względu na to, że odnosi się do tragedii. Bo od tego aż się serce kraje.

Ale dlatego, że po Margaret ani żadnym innym przedstawicielu młodego pokolenia w muzyce nie spodziewałabym się takiego utworu.
Miło jest czasem usłyszeć tak wartościową rzecz.


niedziela, 20 grudnia 2015

Still my heart goes...

Czuję się tak przedziwnie.

Nie wiem w sumie do końca co czuję.

Z jednej strony moja paranoidalna wewnętrzna Madzia bardzo się boi. Tak samo jak bała się przed Andrewsami. 
Że to wszystko to tylko jakiś podstęp, żeby mnie tylko dobić i upokorzyć. Że znowu zaufam, a potem dostanę po dupie.

A z drugiej jest tak... naturalnie. Czuję, że jest tak, jak powinno być. 
Wciąż za bardzo mi zależy, żeby odpuścić i nie próbować tego odbudowywać.

Bo chcę to odbudować. Dlatego jestem w stanie zaryzykować, że znów zostanę zgnojona.



czwartek, 17 grudnia 2015

Szok i niedowierzanie

 Jestem zaskoczona dzisiejszymi statystykami.
Czuję się trochę onieśmielona.
Nie dość, że stuknęło już półtorej tysiąca wejść (łot da fak?), to jeszcze 200 miesięcznie?
20 dziennie?

Ciekawe uczucie, zwłaszcza, że przywidywałam maksymalnie 30 wejść rocznie.
Podejrzewam jednak, że ta popularność (zwłaszcza już ponad 110 wyświetleń posta "Nie pamięta kogut, jak kaczątkiem był") wynika z zawarcia w niektórych moich wypowiedziach słów kluczy...
Jestem prawie pewna, że słowem klucz w wyżej wymienionym wpisie jest "żyletka"...

Smutne to.

_______________________________________________________________

Czuję bezsens. Nie mam na nic siły, a natłok obowiązków mnie przytłacza. 
W środę olałam ćwiczenia i nie poszłam rano na uczelnię, bo nie potrafiłam wstać z łóżka.
Leżałam i gapiłam się w sufit.

Jak to jest, że nieoczekiwanie
Centralne ogrzewanie tak splata mi się z przemijaniem.
Przekleństwa cedzę przez zęby, jest na co cedzić
Kiedy jesień mnie nachodzi bez zapowiedzi




Ale za to z A. sytuacja powoli się rozwija.
Jest dziwnie. Ale w dobry sposób dziwnie.
Jak w poniedziałek gadałyśmy, to czułam się jakbyśmy nigdy nie przestawały tego robić. Jakby te 1,5 roku nie istniało wcale.

Zdecydowanie dobre jest to dziwnie.

niedziela, 13 grudnia 2015

Chorobliwie.

Wczoraj jechałam do Galaxy spotkać się z P.
W okolicach przystanku Brzozowskiego wsiadł gość. Zwróciłam na niego uwagę tylko dlatego, że zajął miejsce, na którym ja chciałam usiąść. 
Na Poniatowskiego weszła do tramwaju jego znajoma ze swoim mężem. 

Pokazywał im swoją książkę, która właśnie jest w fazie drukowania.

Uwielbiam w ludziach pasję.
A gość opowiadał o książce w taki sposób, że oczami przesuwałam po tej samej stronie Wiedźmina przez 10 minut, ale słuchałam każdego jego słowa.

Oczywiście parę razy przyłapałam się na tym, że się w niego wpatruję jak sroka w gnat, ale chyba tego nie zauważył :D

Przyjrzałam się też okładce (miał przy sobie wydrukowaną, ale niesklejoną książkę) i potem znalazłam go w Internecie...

W środę jest promocja książki. I zastanawiam się, czy nie pójść.
Z jednej strony tematyka książki jest mi dość bliska, zaciekawił mnie jej temat, ale... tak jakoś głupio.




Być jak Scott Sterling.

Waleczny, młody człowiek!

Ostatnio mam wrażenie, że życie doświadcza mnie tak jak jego.

Obudziłam się około 8. Nie wiem do końca, ale była jeszcze szarówka.
Nie miałam siły wstać. Leżałam tak do 10.30
Gdyby nie spotkanie z P., to ten dzień spędziłabym na leżeniu i patrzeniu w sufit.
Taka... ogólna niemoc uderzyła z siłą wodospadu.


Nie wiem, co o tym myśleć. Wiem, że jest już druga. A ja nawet przez sekundkę nie byłam do tej pory śpiąca. Dalej nie jestem. I pewnie nie będę. Ale za to jestem znowu wściekła na siebie. 
Bo POŚ, bo pst, bo książka do postępowania karnego, bo postępowanie administracyjne, bo POŚ (drugi raz, ale z innego powodu).

Książka już nie, bo koło północy w końcu się za to wzięłam. 
Ale cała reszta...

Nie mam siły. 
Rozdrapuję rany. Dzisiaj po spotkaniu z P. nie mogłam się skupić na niczym innym niż A., B. i L.

Myślicie, że należy mi się jakaś renta za masochizm?

Po prostu nie jestem tak silna, jak bym chciała. Kłamię sama sobie, że przecież wszystko jest ok. Ale nie jest. Bo kiedy oddaje się komuś część serca, a ktoś ją wyrzuca, tej dziury nie da się załatać.
I jeszcze potem usłyszeć, że B. "tak w sumie nic do mnie nie ma"...

Przez większość czasu już naprawdę jest w porządku. Nie jestem już w takim kraterze psychicznym, jak w lipcu czy sierpniu zeszłego roku. 
Czasem tylko złapie się na wspominaniu. Albo próbuję sobie przypomnieć z kim byłam na tej czy innej imprezie. Albo trafiam gdzieś w internecie na Ellen DeGeneres (tak. Nawet to mnie dobija). Albo zaczynam bezwiednie coś nucić i okazuje się, że to "Goodbye horses", ewentualnie "Jestem w ciąży z księdzem". Albo zastanawiam się, kto mi jakąś książkę polecił. Albo czyszcząc telefon trafiam na screenshoty rozmów (tych to są miliony...).
Wtedy jest ciężko.

Ale co mam zrobić?
Nikogo nie zmuszę do niczego. Zwłaszcza do odwzajemnienia moich uczuć.
Na moje nieszczęście, tak samo nie jestem w stanie ich wykreślić z mojego serca. 

Bywa.





Jezu, ależ się zrobiłam filozoficzno-romantyczna, zaraz się zrzygam z tych mądrości.
Powiedziałabym "czas spać". Ale to mnie dzisiaj raczej nie czeka...
Spokojnej nocy.

piątek, 11 grudnia 2015

Nie pamięta kogut, jak kaczątkiem był.

Przysłowia mądrością narodów.


Niedoczas stał się moim królestwem.
Mam tyle zaległości, że śpię już po 3h dziennie, a one nie ubywają.

Nie wiem, co mam zrobić. Wyrżnąć sobie zadania żyletką na twarzy i rozdłubywać rany każdego dnia, w którym tego nie wykonam?
Może to mnie trochę zmobilizuje...

A poza tym:
1. świat mnie dziwi.
2. ludzie mnie dziwią.
3. ja sama siebie zadziwiam.

3... 
Nie mogę od wczoraj wyjść z podziwu nad sobą, że rozwiązałam sprawę upadłości konsumenckiej. I odpowiedziałam na pytanie na wykładzie z postępowania administracyjnego. I dzięki Góralowi jestem na liście na ustny z posia ♥ (mój mistrz uznał, że warto wynagrodzić za wytrwałość tych, którzy są zapisani na pierwszej liście i dać im pierwszeństwo w zapisywaniu się na egzamin ♥).
I środowy mistrz dnia - tabela na pgp. Mieliśmy wysłać D. tabelę. Zapomniałam o tym na śmierć. Wysłałam mu we wtorek wieczorem plik. Zepsuty (nie do otworzenia). Wysłał maila, że odebrał. Od tamtej pory cisza :D
Nie zapominajmy też o dzisiejszym rozwiązywaniu kazusów na adminie. Dziwnym, ale też... jeszcze bardziej dziwnym.


2...
Usłyszałam parę dni temu od znajomej, że A. powiedziała jej, że się pogodziłyśmy...

Nie no, spoko.
Nie wiem, jakoś...

Dla mnie to, że zaczęłyśmy sobie mówić "cześć" na korytarzu zamiast udawać, że się nie znamy, nie jest żadnym wyznacznikiem pogodzenia się. Nie to, że mam coś przeciwko zgodzie między nami. Wiem, że nie byłoby to łatwe, ale pierwsze czego bym potrzebowała, to szczerej rozmowy. Nie luźnego "cześć" rzuconego w przelocie.
Dalej nie wiem, o co chodziło wtedy w czerwcu. O co chodziło przez półtorej roku, kiedy z różnych źródeł i źródełek dowiadywałam się, jak bardzo mnie nienawidzi i jakie rzeczy o mnie opowiada.
Nie wiem jak mam to traktować. Ale wiem jak się poczułam - jak ktoś, kto nie zasługuje na wyjaśnienia. Nie zasługuje na nic. Ale trudno. Chyba już się do tego z jej strony przyzwyczaiłam :)


1...
Patrzę na to, co się dzieje w kraju. Co się dzieje na wydziale. Co się dzieje w tramwajach i na ulicach.
I nie wierzę, że to się dzieje.

We wtorek w tramwaju czytałam książkę (Wiedźmin ♥). Ale mam taki nawyk, że jak jest przystanek, to odrywam od książki wzrok, czy ktoś starszy nie wchodzi, żeby mu ustąpić.
I wszedł starszy gość. Schowałam książkę do plecaka (bo nie umiem czytać na stojąco w tramwaju. Na stojąco, chodząc - żadnej problem. Ale stanie w tramwaju to chyba wyższa szkoła jazdy). Ustąpiłam.
Koleś był w takim szoku, że z babką (też starszą), koło której usiadł, zaczęli dyskutować, jaki to ewenement, że ktoś im ustąpił.

Dziwne uczucie, jak coś naturalnego dla Ciebie nagle staje się przedmiotem dyskusji jako matka Teresa w dziedzinie miejskiego trybu życia.

Choć matka Teresa też najlepszą matką dla swych owieczek nie była :D
Też tam dobre machloje szły.



Zaczęłam na rybach, kończę na grzybach. Rozrzut mam jak katiusza.
Ale jestem zmęczona. Chyba trochę mogę.
I chyba trochę chcę.




czwartek, 3 grudnia 2015

O tempora, o mores, o ja pierdolę.

Jest tyle spraw, które chciałabym jakoś poruszyć. 
Tyle uczuć, które chciałabym przelać na papier... albo ekran.
Ale części z nich nie jestem w stanie nawet nazwać ani opisać. Jak mam wyrazić coś, czego nie potrafię zwerbalizować?


Ale parę punktów kulminacyjnych od ostatniego wpisu warto podkreślić.

1. Wygrałam 50 zł xDDDDDD
Moja pierwsza wygrana w życiu. Nie liczę oczywiście zdrapek lotto.

2. Nie wygrałam samochodu, netbooka ani iPada w loterii paragonowej. Ale może w tym miesiącu... 

3. Piwo stopro. Ojezujakiedobre.

4. A., L. i ja w Nowym Browarze.
Miejsce (poza tym, że ma pyszne piwo) jest mocno przereklamowane. Udało mi się spróbować dwóch dań i tak jak cebulowa trzymała dość wysoki poziom, tak pizza była zła. Nie wgłębiając się w szczegóły...  po prostu strasznie zła.
Potem poszłyśmy na Zamek. 

Jest takie miejsce na zamku, które po prostu kocham. Zawsze w czasach podstawówki tam się chodziło po koncertach :)
Nie miałam okazji być tam od bardzo dawna, a z okazji tego, że miałyśmy ochotę wlazłyśmy na teren budowy, żeby się tam dostać :D

Tęskniłam na tym widokiem :)


5. Koncert OHO!KOKO
Już od zeszłorocznego Pyromagic jestem zachwycona ich muzyką. Na koncercie we wrześniu zeszłego roku zagrali piosenkę "More justice" Damiana Marleya. Lepiej. Od. Oryginału.
Już nie mogę doczekać się ich płyty.

6. Chór Alexandrowa
Niesamowite przeżycie. W 100% moje klimaty. Głębokie męskie głosy, pieśni wojenne (nie bez kozery wzięłam sobie temat o pieśniach wojennych na maturę ustną ) i najśpiewniejszy, najbardziej melodyjny język ze wszystkich. 
Do tego jeszcze grupa baletowa, która wyczyniała na scenie niezwykłe rzeczy. 
Warto było :)

To może nie do końca pieśń wojskowa, ale jedna z wielu niewojskowych w ich repertuarze.
A na scenie wykonywał ją bardzo... specyficzny artysta. Jakkolwiek dziwnie zabrzmi to, co napiszę.
Przez tego człowieka przebijał się mocny zwierzęcy magnetyzm. Czysta seksualna energia.
Koleś był już w okolicach sześćdziesiątki, ale z samej jego twarzy widać było, że jest niezłym jebaką :D

7. Andrzejki...
W sumie mam lekkie opory przed opisywaniem tego, bo NIE DAJ BÓG KTOŚ TO PRZECZYTA. Ale nie łudźmy się. tego bloga i tak nikt nie czyta :D
Więc było... dziwnie. Ale czego można się spodziewać po imprezie, na której 3 osoby od ponad roku się do mnie nie odzywają?

Nie wiem... cały wieczór czułam się niezręcznie. 
L. ledwo się ze mną przywitał, unikał mnie całą imprezę, a na koniec jak wychodziłam rzucił się przytulania z taką siłą, że straciłam równowagę. Co kto lubi.

B. zagadał do mnie w kuchni, chwilę pogadaliśmy... po czym usłyszałam, że on w sumie do mnie nic nie ma. 

Dawno nic mnie tak nie wkurwiło.
Jak się nie ma nic do kogoś, to się nie wykreśla go ze swojego życia, nie przestaje nagle się odzywać. A nie jeszcze słyszę od osób trzecich, że B. powiedział o mnie to czy tamto.

Ale ostatnie miesiące dały mi dużo życiowego spokoju i cierpliwości. Więc udało mi się nie wybuchnąć, a nawet łzy wessać z powrotem do środka.

Chwilkę później do kuchni weszła A. 
Po jej minie już widziałam, że nie podoba jej się, że gadam z B.
Więc dokończyłam fajkę i wyszłam.

Sama nie wiem, co o tym wszystkim myśleć.
Miałam zaproszenie na te Andrzejki za dobrą monetę. Dalej je zresztą za nią uważam. Dziwi mnie tylko to wszystko.
Ale już mnie to nie irytuje. To chyba dobry znak.





Poza tymi kulminacyjnymi punktami... dzieje się tak dużo. Nie potrafię opanować swoich emocji.
Ale w końcu serce chce, czego chce. Zobaczymy, co z tego wyniknie...

Co za szalone czasy...