poniedziałek, 21 grudnia 2015

Płakłam.

Jakkolwiek źle to brzmi - miło się tego słucha.

Nie ze względu na to, że odnosi się do tragedii. Bo od tego aż się serce kraje.

Ale dlatego, że po Margaret ani żadnym innym przedstawicielu młodego pokolenia w muzyce nie spodziewałabym się takiego utworu.
Miło jest czasem usłyszeć tak wartościową rzecz.


niedziela, 20 grudnia 2015

Still my heart goes...

Czuję się tak przedziwnie.

Nie wiem w sumie do końca co czuję.

Z jednej strony moja paranoidalna wewnętrzna Madzia bardzo się boi. Tak samo jak bała się przed Andrewsami. 
Że to wszystko to tylko jakiś podstęp, żeby mnie tylko dobić i upokorzyć. Że znowu zaufam, a potem dostanę po dupie.

A z drugiej jest tak... naturalnie. Czuję, że jest tak, jak powinno być. 
Wciąż za bardzo mi zależy, żeby odpuścić i nie próbować tego odbudowywać.

Bo chcę to odbudować. Dlatego jestem w stanie zaryzykować, że znów zostanę zgnojona.



czwartek, 17 grudnia 2015

Szok i niedowierzanie

 Jestem zaskoczona dzisiejszymi statystykami.
Czuję się trochę onieśmielona.
Nie dość, że stuknęło już półtorej tysiąca wejść (łot da fak?), to jeszcze 200 miesięcznie?
20 dziennie?

Ciekawe uczucie, zwłaszcza, że przywidywałam maksymalnie 30 wejść rocznie.
Podejrzewam jednak, że ta popularność (zwłaszcza już ponad 110 wyświetleń posta "Nie pamięta kogut, jak kaczątkiem był") wynika z zawarcia w niektórych moich wypowiedziach słów kluczy...
Jestem prawie pewna, że słowem klucz w wyżej wymienionym wpisie jest "żyletka"...

Smutne to.

_______________________________________________________________

Czuję bezsens. Nie mam na nic siły, a natłok obowiązków mnie przytłacza. 
W środę olałam ćwiczenia i nie poszłam rano na uczelnię, bo nie potrafiłam wstać z łóżka.
Leżałam i gapiłam się w sufit.

Jak to jest, że nieoczekiwanie
Centralne ogrzewanie tak splata mi się z przemijaniem.
Przekleństwa cedzę przez zęby, jest na co cedzić
Kiedy jesień mnie nachodzi bez zapowiedzi




Ale za to z A. sytuacja powoli się rozwija.
Jest dziwnie. Ale w dobry sposób dziwnie.
Jak w poniedziałek gadałyśmy, to czułam się jakbyśmy nigdy nie przestawały tego robić. Jakby te 1,5 roku nie istniało wcale.

Zdecydowanie dobre jest to dziwnie.

niedziela, 13 grudnia 2015

Chorobliwie.

Wczoraj jechałam do Galaxy spotkać się z P.
W okolicach przystanku Brzozowskiego wsiadł gość. Zwróciłam na niego uwagę tylko dlatego, że zajął miejsce, na którym ja chciałam usiąść. 
Na Poniatowskiego weszła do tramwaju jego znajoma ze swoim mężem. 

Pokazywał im swoją książkę, która właśnie jest w fazie drukowania.

Uwielbiam w ludziach pasję.
A gość opowiadał o książce w taki sposób, że oczami przesuwałam po tej samej stronie Wiedźmina przez 10 minut, ale słuchałam każdego jego słowa.

Oczywiście parę razy przyłapałam się na tym, że się w niego wpatruję jak sroka w gnat, ale chyba tego nie zauważył :D

Przyjrzałam się też okładce (miał przy sobie wydrukowaną, ale niesklejoną książkę) i potem znalazłam go w Internecie...

W środę jest promocja książki. I zastanawiam się, czy nie pójść.
Z jednej strony tematyka książki jest mi dość bliska, zaciekawił mnie jej temat, ale... tak jakoś głupio.




Być jak Scott Sterling.

Waleczny, młody człowiek!

Ostatnio mam wrażenie, że życie doświadcza mnie tak jak jego.

Obudziłam się około 8. Nie wiem do końca, ale była jeszcze szarówka.
Nie miałam siły wstać. Leżałam tak do 10.30
Gdyby nie spotkanie z P., to ten dzień spędziłabym na leżeniu i patrzeniu w sufit.
Taka... ogólna niemoc uderzyła z siłą wodospadu.


Nie wiem, co o tym myśleć. Wiem, że jest już druga. A ja nawet przez sekundkę nie byłam do tej pory śpiąca. Dalej nie jestem. I pewnie nie będę. Ale za to jestem znowu wściekła na siebie. 
Bo POŚ, bo pst, bo książka do postępowania karnego, bo postępowanie administracyjne, bo POŚ (drugi raz, ale z innego powodu).

Książka już nie, bo koło północy w końcu się za to wzięłam. 
Ale cała reszta...

Nie mam siły. 
Rozdrapuję rany. Dzisiaj po spotkaniu z P. nie mogłam się skupić na niczym innym niż A., B. i L.

Myślicie, że należy mi się jakaś renta za masochizm?

Po prostu nie jestem tak silna, jak bym chciała. Kłamię sama sobie, że przecież wszystko jest ok. Ale nie jest. Bo kiedy oddaje się komuś część serca, a ktoś ją wyrzuca, tej dziury nie da się załatać.
I jeszcze potem usłyszeć, że B. "tak w sumie nic do mnie nie ma"...

Przez większość czasu już naprawdę jest w porządku. Nie jestem już w takim kraterze psychicznym, jak w lipcu czy sierpniu zeszłego roku. 
Czasem tylko złapie się na wspominaniu. Albo próbuję sobie przypomnieć z kim byłam na tej czy innej imprezie. Albo trafiam gdzieś w internecie na Ellen DeGeneres (tak. Nawet to mnie dobija). Albo zaczynam bezwiednie coś nucić i okazuje się, że to "Goodbye horses", ewentualnie "Jestem w ciąży z księdzem". Albo zastanawiam się, kto mi jakąś książkę polecił. Albo czyszcząc telefon trafiam na screenshoty rozmów (tych to są miliony...).
Wtedy jest ciężko.

Ale co mam zrobić?
Nikogo nie zmuszę do niczego. Zwłaszcza do odwzajemnienia moich uczuć.
Na moje nieszczęście, tak samo nie jestem w stanie ich wykreślić z mojego serca. 

Bywa.





Jezu, ależ się zrobiłam filozoficzno-romantyczna, zaraz się zrzygam z tych mądrości.
Powiedziałabym "czas spać". Ale to mnie dzisiaj raczej nie czeka...
Spokojnej nocy.

piątek, 11 grudnia 2015

Nie pamięta kogut, jak kaczątkiem był.

Przysłowia mądrością narodów.


Niedoczas stał się moim królestwem.
Mam tyle zaległości, że śpię już po 3h dziennie, a one nie ubywają.

Nie wiem, co mam zrobić. Wyrżnąć sobie zadania żyletką na twarzy i rozdłubywać rany każdego dnia, w którym tego nie wykonam?
Może to mnie trochę zmobilizuje...

A poza tym:
1. świat mnie dziwi.
2. ludzie mnie dziwią.
3. ja sama siebie zadziwiam.

3... 
Nie mogę od wczoraj wyjść z podziwu nad sobą, że rozwiązałam sprawę upadłości konsumenckiej. I odpowiedziałam na pytanie na wykładzie z postępowania administracyjnego. I dzięki Góralowi jestem na liście na ustny z posia ♥ (mój mistrz uznał, że warto wynagrodzić za wytrwałość tych, którzy są zapisani na pierwszej liście i dać im pierwszeństwo w zapisywaniu się na egzamin ♥).
I środowy mistrz dnia - tabela na pgp. Mieliśmy wysłać D. tabelę. Zapomniałam o tym na śmierć. Wysłałam mu we wtorek wieczorem plik. Zepsuty (nie do otworzenia). Wysłał maila, że odebrał. Od tamtej pory cisza :D
Nie zapominajmy też o dzisiejszym rozwiązywaniu kazusów na adminie. Dziwnym, ale też... jeszcze bardziej dziwnym.


2...
Usłyszałam parę dni temu od znajomej, że A. powiedziała jej, że się pogodziłyśmy...

Nie no, spoko.
Nie wiem, jakoś...

Dla mnie to, że zaczęłyśmy sobie mówić "cześć" na korytarzu zamiast udawać, że się nie znamy, nie jest żadnym wyznacznikiem pogodzenia się. Nie to, że mam coś przeciwko zgodzie między nami. Wiem, że nie byłoby to łatwe, ale pierwsze czego bym potrzebowała, to szczerej rozmowy. Nie luźnego "cześć" rzuconego w przelocie.
Dalej nie wiem, o co chodziło wtedy w czerwcu. O co chodziło przez półtorej roku, kiedy z różnych źródeł i źródełek dowiadywałam się, jak bardzo mnie nienawidzi i jakie rzeczy o mnie opowiada.
Nie wiem jak mam to traktować. Ale wiem jak się poczułam - jak ktoś, kto nie zasługuje na wyjaśnienia. Nie zasługuje na nic. Ale trudno. Chyba już się do tego z jej strony przyzwyczaiłam :)


1...
Patrzę na to, co się dzieje w kraju. Co się dzieje na wydziale. Co się dzieje w tramwajach i na ulicach.
I nie wierzę, że to się dzieje.

We wtorek w tramwaju czytałam książkę (Wiedźmin ♥). Ale mam taki nawyk, że jak jest przystanek, to odrywam od książki wzrok, czy ktoś starszy nie wchodzi, żeby mu ustąpić.
I wszedł starszy gość. Schowałam książkę do plecaka (bo nie umiem czytać na stojąco w tramwaju. Na stojąco, chodząc - żadnej problem. Ale stanie w tramwaju to chyba wyższa szkoła jazdy). Ustąpiłam.
Koleś był w takim szoku, że z babką (też starszą), koło której usiadł, zaczęli dyskutować, jaki to ewenement, że ktoś im ustąpił.

Dziwne uczucie, jak coś naturalnego dla Ciebie nagle staje się przedmiotem dyskusji jako matka Teresa w dziedzinie miejskiego trybu życia.

Choć matka Teresa też najlepszą matką dla swych owieczek nie była :D
Też tam dobre machloje szły.



Zaczęłam na rybach, kończę na grzybach. Rozrzut mam jak katiusza.
Ale jestem zmęczona. Chyba trochę mogę.
I chyba trochę chcę.




czwartek, 3 grudnia 2015

O tempora, o mores, o ja pierdolę.

Jest tyle spraw, które chciałabym jakoś poruszyć. 
Tyle uczuć, które chciałabym przelać na papier... albo ekran.
Ale części z nich nie jestem w stanie nawet nazwać ani opisać. Jak mam wyrazić coś, czego nie potrafię zwerbalizować?


Ale parę punktów kulminacyjnych od ostatniego wpisu warto podkreślić.

1. Wygrałam 50 zł xDDDDDD
Moja pierwsza wygrana w życiu. Nie liczę oczywiście zdrapek lotto.

2. Nie wygrałam samochodu, netbooka ani iPada w loterii paragonowej. Ale może w tym miesiącu... 

3. Piwo stopro. Ojezujakiedobre.

4. A., L. i ja w Nowym Browarze.
Miejsce (poza tym, że ma pyszne piwo) jest mocno przereklamowane. Udało mi się spróbować dwóch dań i tak jak cebulowa trzymała dość wysoki poziom, tak pizza była zła. Nie wgłębiając się w szczegóły...  po prostu strasznie zła.
Potem poszłyśmy na Zamek. 

Jest takie miejsce na zamku, które po prostu kocham. Zawsze w czasach podstawówki tam się chodziło po koncertach :)
Nie miałam okazji być tam od bardzo dawna, a z okazji tego, że miałyśmy ochotę wlazłyśmy na teren budowy, żeby się tam dostać :D

Tęskniłam na tym widokiem :)


5. Koncert OHO!KOKO
Już od zeszłorocznego Pyromagic jestem zachwycona ich muzyką. Na koncercie we wrześniu zeszłego roku zagrali piosenkę "More justice" Damiana Marleya. Lepiej. Od. Oryginału.
Już nie mogę doczekać się ich płyty.

6. Chór Alexandrowa
Niesamowite przeżycie. W 100% moje klimaty. Głębokie męskie głosy, pieśni wojenne (nie bez kozery wzięłam sobie temat o pieśniach wojennych na maturę ustną ) i najśpiewniejszy, najbardziej melodyjny język ze wszystkich. 
Do tego jeszcze grupa baletowa, która wyczyniała na scenie niezwykłe rzeczy. 
Warto było :)

To może nie do końca pieśń wojskowa, ale jedna z wielu niewojskowych w ich repertuarze.
A na scenie wykonywał ją bardzo... specyficzny artysta. Jakkolwiek dziwnie zabrzmi to, co napiszę.
Przez tego człowieka przebijał się mocny zwierzęcy magnetyzm. Czysta seksualna energia.
Koleś był już w okolicach sześćdziesiątki, ale z samej jego twarzy widać było, że jest niezłym jebaką :D

7. Andrzejki...
W sumie mam lekkie opory przed opisywaniem tego, bo NIE DAJ BÓG KTOŚ TO PRZECZYTA. Ale nie łudźmy się. tego bloga i tak nikt nie czyta :D
Więc było... dziwnie. Ale czego można się spodziewać po imprezie, na której 3 osoby od ponad roku się do mnie nie odzywają?

Nie wiem... cały wieczór czułam się niezręcznie. 
L. ledwo się ze mną przywitał, unikał mnie całą imprezę, a na koniec jak wychodziłam rzucił się przytulania z taką siłą, że straciłam równowagę. Co kto lubi.

B. zagadał do mnie w kuchni, chwilę pogadaliśmy... po czym usłyszałam, że on w sumie do mnie nic nie ma. 

Dawno nic mnie tak nie wkurwiło.
Jak się nie ma nic do kogoś, to się nie wykreśla go ze swojego życia, nie przestaje nagle się odzywać. A nie jeszcze słyszę od osób trzecich, że B. powiedział o mnie to czy tamto.

Ale ostatnie miesiące dały mi dużo życiowego spokoju i cierpliwości. Więc udało mi się nie wybuchnąć, a nawet łzy wessać z powrotem do środka.

Chwilkę później do kuchni weszła A. 
Po jej minie już widziałam, że nie podoba jej się, że gadam z B.
Więc dokończyłam fajkę i wyszłam.

Sama nie wiem, co o tym wszystkim myśleć.
Miałam zaproszenie na te Andrzejki za dobrą monetę. Dalej je zresztą za nią uważam. Dziwi mnie tylko to wszystko.
Ale już mnie to nie irytuje. To chyba dobry znak.





Poza tymi kulminacyjnymi punktami... dzieje się tak dużo. Nie potrafię opanować swoich emocji.
Ale w końcu serce chce, czego chce. Zobaczymy, co z tego wyniknie...

Co za szalone czasy...

niedziela, 8 listopada 2015

Look at me now...

Z jednej strony pracowicie spędziłam weekend, a z drugiej jestem zawiedziona, bo nie widzę żadnych konkretnych owoców tych 3 dni.

Zrobiłam małe przygotowania do prezentacji z postępowania administracyjnego (mam materiały, teraz będę je składać w całość).
Przesłuchałam zaległą końcówkę wykładu (OOOOOO, JAK NIELEGALNIE!) z pgp (nie miałam już siły na wykładzie wytrzymać...).
Przesłuchałam pół wykładu z poś (nagrane, bo byłam na zabiegu i nie mogłam przyjść na wykład).
Przejrzałam wzory pism procesowych.
Zaktualizowałam i poprawiłam wszystkie notatki.
Przeczytałam "Moralność Pani Dulskiej".
Przeczytałam "Makbeta" po angielsku.

I nie mogę się zabrać za nic więcej ;)
Ogarnęła mnie ogólna niechęć do czegokolwiek ;)

A na jutro też napięty plan.
Zajęcia od 8.15 do 13.30, potem jadę kupić sobie buty, wyrobić karnet na Pogoń (jedno z moich marzeń, to pójść na mecz Pogoni), potem jadę na Duńską (judge me all you want, ale jest tam sklep z piwami i można tam dostać piwo stopro), żeby w końcu wrócić do domu, zjeść coś i chyba jutro wybiorę się na siłkę u siebie na osiedlu, żeby zobaczyć, co tam mają w środku (nie widziałam na zdjęciach maszyny eliptycznej, a trochę mi na niej zależy). Potem przygotować się do wejściówki z poś i do spania :D

Już się nie mogę doczekać, aż jutro pójdę spać :)


piątek, 6 listopada 2015

Minęły dwa tygodnie od premiery teledysku "Hello" Adele. 

Nie powiem nic odkrywczego - piosenka jest świetna.
Ale nie o tym chciałam napisać.

Chodzi mi o covery tej piosenki, których namnożyło się przez te dni.
Jest ich około tryliarda.

Wiadomo, że należy wspierać wszelkie młode talenty i nie-do-końca-talenty w działalności, bo nawet jeśli zrobią to beznadziejnie, to przynajmniej coś robią ze swoim życiem, a nie leżą na kanapie i krytykują.
Ale...

Na Boga. 
Czemu ludzie biorą się za tak piekielnie trudną piosenkę (nie zdawałam sobie sprawy, że jest tak trudna, dopóki nie usłyszałam tuzina wykonań tak słabych, że aż mi ich było żal) nie mają ku temu podstaw "technicznych"?
Nie mówię tu o sprawach typu odpowiednie mikrofony, odpowiedni sprzęt nagrywający. Mówię tu o technice śpiewania.

But at least they can say that they've tried...


Jeden z niewielu coverów, które dają radę (chociaż w refrenie brakuje mi jeszcze trochę mocy...) 


poniedziałek, 2 listopada 2015

Halloweenowa sztampa

W zeszłym roku tak tego nie widziałam, ale w tym to po prostu jakaś plaga.
Część moich znajomych z fejsa (nie tylko dziewczyn!) w dniu Halloween postanowiła zrobić sobie SZALONY, NIESPOTYKANY I ORYGINALNY makijaż.

Nie wiem, jakoś nie przekonuje mnie rzesza ludzi w jednym i tym samym makijażu kościotrupa. 
Z czego 2/3 są zrobione tak nieudolnie, że aż dziw, że nie powstrzymują się przed udostępnianiem.

Strasznie (huehue) to wszystko sztuczne.
Czekanie cały rok na tej jeden dzień, żeby tylko zmienić profilowe na takie z mhrocznym makijażem.

Ale może się nie znam...

________________________________________________________________

Pierwszy rok bez niego.
Niby minęło pół roku, ale nad grobem rozkleiłam się jak pierwszorzędna beksa.
Boli.

piątek, 30 października 2015

Grać rolę chomika bez charakteryzacji

Jestem obolała i opuchnięta.
Wczoraj byłam na wyrywaniu ósemki.


Od wczoraj wszystko, co robię w swoim życiu, to puchnięcie i cierpienie.
Teraz już tak nie boli (w porównaniu z lutowym zapaleniem ucha to niemal spacerek), ale niedługo osiągnę rozmiary ryby nadymki.

Poza tym nagle kiedy nie mogę rozmawiać, bo jakiekolwiek otwieranie buzi sprawia ból, wszyscy mają potrzebę do mnie zadzwonić.
M., K., Babcia, R., Mamuśka, Dziadek, biura obsługi...
Oh, please, people!
 

środa, 28 października 2015

Po przek­rocze­niu cier­pli­wości następu­je zde­ner­wo­wanie, a kiedy mi­nie zde­ner­wo­wanie - następu­je obojętność.

Nie mam siły pisać.
Poza tym, że jestem zmęczona psychicznie - boję się czwartku. Ale nie bardziej niż tego, co będzie po czwartku.
Boję się komunikatu z edziekanatu. Sprawdzam codziennie i za każdym razem serce skacze mi aż pod języczek.
Boję się sesji letniej (tak, już. Bo wiem, że to najważniejsza sesja ever)
Boję się tego, że nie dostanę się do promotora, którego sobie wybrałam.
Boję się wielu innych rzeczy.

Ale poza tym dzień całkiem na plus.
Uświadomiłam sobie dzisiaj, że od soboty nie paliłam i wcale mnie nie ciągnie. 
Biorąc pod uwagę to, że 80% moich znajomych pali i co chwilę pytają, czy idziemy na fajkę - yay! 
Bycie biedną kurwą popłaca :D
Warto być czasem spłukanym. Tak dla zdrowotności.

Ale staram się trzymać dzielnie.
Wszystko będzie przecież dobrze :)
W każdym bądź razie taką mam nadzieję bynajmniej...


poniedziałek, 26 października 2015

A gdyby tak walnąć to wszystko i wyjechać w Bieszczady...?

Kupiłam sobie błękitny, błyszczący, gruby zeszyt.
Tak właśnie ludzie mojego pokroju ukrywają swoje dzienniki. Wybierają najjaskrawsze, najoczojebniejsze i najbardziej rzucające się w oczy przedmioty...

To trochę dziwne, ale mam 2 blogi (plus 2 nieaktywne, choć wciąż istniejące). Mam możliwość wypowiedzenia się na każdym z nich, również w taki sposób, żeby do nikogo to nie dotarło.
A jednak brakowało mi od jakiegoś czasu czegoś innego. Bardziej personalnego, mniej narażonego na oceny.

Doszłam do wniosku, że mam zbyt wiele demonów z przeszłości. Nie wstydzę się ich, bo one ukształtowały mnie w to, co czytacie teraz. 
Lubię myśleć, że każda moja mała życiowa trudność była tym, czym szlifierka dla diamentu.

Ale problem z moimi demonami jest taki, że wciąż trochę dychają, a ja boję się, że ujawnienie ich sprawi, że będę oceniana na ich podstawie. Nie na podstawie tego, że trzymam je pod kluczem.
Na podstawie tego, że się w ogóle przydarzyły.

Poza tym są takie tematy, których nie porusza się tak... publicznie. Można powiedzieć ogólnie - zdarzyło się to a to. Ale szczegóły są jednak sprawą zbyt intymną, bym zdecydowała się poruszać to tutaj.

Choć najbardziej i tak nie zrobiłabym tego, bo nienawidzę litości. A te tematy są zazwyczaj źródłem politowania. 



A poza tym to jestem zażenowana wynikami wyborów.
Dziękuję, dobranoc ♥

piątek, 23 października 2015

Przesilenie jesienne odpuściło i to na dobre. 
I to dawno.

Czuję, że mam zaległości. 
Powinnam opisać wyjazd do Gorzowa. Powinnam opisać weekend w Koszalinie. Powinnam opisać imprezę w Prywatce. Powinnam opisać imprezę u Agnieszki. Powinnam opisać ten dzień, kiedy między wykładami zrobiliśmy sobie imprezę w zaparkowanym na terenie kampusu aucie. Powinnam opisać parę innych imprez, których teraz nie pamiętam, ale ich nie żałuję.

Ale nie mam potrzeby. 
Było tak świetnie, że nawet gdybym próbowała, nie zdołałabym tego ubrać w słowa.

Czuję się... dobrze.
Czuję się akceptowana. 

To jest tak, jak z jedzeniem. 
Jesz przez całe życie gówno, bo świat wmówił Ci, że tylko na tyle zasługujesz. Więc żresz to i cieszysz się, że masz AŻ TYLE! Po czym pojawia się jakaś marchewka. Więc płaczesz niemal ze szczęścia, że spotkało Cię takie fajne warzywko. Aż pojawia się wielki, krwisty kawałek steka. I dostrzegasz, jak bardzo marchewka kradła Twoją energię, jak bardzo potrzebowałeś mięsa. A to mięso traktuje Cię zupełnie inaczej. Jak równy równego :)

Obrzydliwa filozofia, ale jako zawzięty mięsożerca - potwierdzam. Steki to najlepszy rodzaj ludzi ;)
I chyba to koniec przypowieści... ;)


poniedziałek, 12 października 2015

Ostatnio tyle mam w kalendarzu imprez, wyjść, wyjazdów i wyjaździków, że nie mam czasu żyć.

A że tak zimno jest już na dworze.
Smutno mi, Boże.

niedziela, 4 października 2015

Party beast

Jestem autentycznie i niesamowicie wyzuta z energii.
Ale dzisiaj W KOŃCU, ŁO PANIE, SŁODKI JEZUSIE NA ROWERKU DZIĘKI CI ZA TO się wyśpię.

Najpierw czwartek. Pojechałam na ósmą na wydział. Wykład - przerwa - wykład. Nic ciekawego.
Na 20 byłyśmy umówione z A. na before'a do M. i N.
Dziewczyny (jak się trochę skuły) uparły się, że mnie pomalują (nie potrafię się malować i z tego powodu nigdy tego nie robię). Nigdy w swoim życiu nie wyglądałam ładniej ♥
Co w sumie źle świadczy o moim "naturalnym pięknie" :D

Poszłyśmy do Greya na wydziałówkę. Bawiłam się świetnie :D
Wytańczyłam się, pogadałam (eeeeeem... darłam się do ucha przekrzykując muzykę) z ludźmi, było naprawdę super :)
Wróciłam do domu o 3, w drodze o do domu wysłuchałam opowieści taksówkarza o jego życiu erotycznym (najdłuższe 10 minut w moim życiu... ogólnie gość był skurwysynem, bo mi się przyznał, że zdradza żonę, bo ona nie spełnia jego fantazji, nawet pornosa nie chce z nim obejrzeć. Ale bałam się coś powiedzieć, bo jeszcze by mnie znaleźli martwą na Niebku), nie spałam do 4, bo nie mogłam zasnąć i czekałam na info, że A. i D. dotarły bezpiecznie do domu.

Po czym wstałam o 7 i pojechałam na uczelnię. YOLO.
Na zajęciach usłyszałam, że ziomek z Wro jest zszokowany tym, jaki pieprznik jest na uczelni... serio, czasem wstyd tutaj studiować :/

Wróciłam do domu zachwycona wizją spędzenia popołudnia i wieczoru w łóżku... aż napisał Buła. I tym sposobem poszłam do Ag. do domu, a potem do Kafe Jerzy.

Mamusia zawsze mówiła mi, że nie wolno oceniać ludzi.
Ale ja oceniałam nas za to, że się tam znaleźliśmy.
(Tak naprawdę Mamusia nigdy mi tak nie mówiła, ale to dobrze brzmi w tym kontekście)

Serio, Kafe Jerzy to wielkie wtf. Największe wtf na mapie Szczecina.
Średnia wieku zanim tam weszliśmy wynosiła 40-45 lat. I to tyko dlatego, że odbywał się tam wieczór kawalerski, więc zaniżało ją kilku dorodnych mężczyzn w swoich "late twenties".
"Ostre" ryczące 50-tki i atencyjne kurwy tańczące na filarach jakby to były rury... to bolało.

Ale wsparliśmy Ag., bo miała śpiewać. Ja nawet robiłam za jej statyw :D
Dobrze się bawiłam, ale w ogóle się nie wyspałam :<
A ja jestem zwierzęciem, które wyspać się po prostu MUSI!

___________________________________________________________________________

Od wtorku R. się nie odzywał. Próbowałam się dodzwonić do niego, ale nie odbierał, a w czwartek napisał smsa, że nie da rady rozmawiać, że zadzwoni jak będzie w stanie. 

Dzisiaj w nocy mi się śnił. Śniło mi się , że wrócił do K., po czym zadzwonił od mnie, żebyśmy się spotkali. I poszłam do jakiegoś mieszkania, a on tam siedział zapłakany i mówi, że szmata znowu go oszukała, że okazało się, że zanim się poznali była w ciąży i ma dziecko, 4-letnią córeczkę.

I go wyprorokowałam, bo dzisiaj zadzwonił ;)

___________________________________________________________________________

Przez około 2 tygodnie cierpiałam na bezdenne przesilenie jesienne.
Ale już mi lepiej :)

Tym razem nie doprowadzę się do takiego stanu jak dwa lata temu. Nie potrzebuję więcej takich czarnych wake-up callów.

czwartek, 17 września 2015

Co się dzieje,,,?!

Cztery sprawy.

Un.
"Zrobiłam" sobie 7-dniową dietę, którą dietetyk przygotował Kamili. Poszedł kilogram w dół. Jestem szczerze zdziwiona. I myślę, czy nie skontaktować się z jej dietetykiem i nie poprosić o ułożenie diety dla mnie.

Deux.
Byłam dzisiaj z M. w Biurze Porad Obywatelskich. Pracowałyśmy jako wolontariuszki, mamy już na przyszły czwartek sprawę, yay!
Wkręciłam się, bo w ciągu jednego dnia nauczyłam się więcej niż przez pół roku na tych studiach.
Praktyka, tego mi trzeba :)

Trois.
Nie pytajcie czemu, ale ten film mnie rozśmiesza. Widziałam go setki razy, za każdym razem bawi mnie tak samo, a może i nawet za każdym razem mocniej :D


Quatre.
Jutro koncert i spotkanie z Olą!
Idę na przesłuchania do Festiwalu Młodych Talentów :D
Głównie idę posłuchać OHO!KOKO, bo dawno ich nie słyszałam, a ostatni ich koncert, na którym byłam, był świetny ;)
Idę z Olą, a potem idziemy pić! :D
Korzystamy zanim nie pojedzie do Poznania :<

Bonne nuit

środa, 16 września 2015

Bloger blogerowi nierówny...

Czekając wczoraj na TopModel skakałam po kanałach, żeby zawiesić na czymś wzrok. Natknęłam się na "M jak miłość", a tam panna Frycz mówi matce Mroczków, że ta powinna swoje wspomnienia (?) opublikować. Niekoniecznie w postaci książki, ale najlepiej założyć bloga.

To strasznie mnie irytuje, że coraz częściej spotykam się z nieznoszącym sprzeciwu założeniem, że każdy może prowadzić bloga i zdobywać tym hajs/popularność/dary losu.

No kurwa, nie każdy.

Nie mówię tego z pozycji osoby mówiącej, że "wy jesteście zwykłymi płotkami, ja zdobędę to wszystko, bo jestem od was lepsza". Wręcz przeciwnie, piszę to z pozycji osoby, która zdaje sobie sprawę, że jest jedną z płotek; czymś mniejszym niż najmniejsza gwiazda we wszechświecie, która zniknie, zanim zdąży zauważalnie dla ludzkiego oka zabłysnąć.

Dlaczego to założenie mnie denerwuje? Z dwóch powodów.

Po pierwsze, uważam "blogosferę" za najdziwniejsze zjawisko, jakie kiedykolwiek miałam okazję obserwować (co prawda bardzo z daleka, bo blogerów znam tylko z hejtów na "funpagu" Rada Etyki Social Media, który uwielbiam mimo braku znajomości polskiej blogosfery. Za cięte i trafne spostrzeżenia). To niezwykły sposób, w który wybiła się większość ludzi znanych z tego, że są znani. Wszystkie blogerki "lifestylowe" działają na mnie jak płachta na byka. Większość ich fanek od razu plunęłaby mi w oczy refleksją, że to wszystko z zazdrości.  
I miałyby kurwa rację! 
Bo zazdroszczę ludziom niezwykle, że mogą być głupi, mogą nic nie potrafić, mogą nie mieć żadnych umiejętności i na tym braku zarabiać kasę. 
Jako osoba, która strasznie się przykłada, kuje jak dzika, by przygotować się do zawodu prawniczego, jest to strasznie poniżające, że ktoś taki jak ja (starający się, wkładający mnóstwo energii i OGROM ciężkiej pracy - AUTENTYCZNEJ ciężkiej pracy) może nie znaleźć pracy w zawodzie, a ktoś taki zarabia kokosy pisząc posty o kosmetykach, ubraniach czy o czymkolwiek one piszą i mają jeszcze czelność uskarżać się, że "praca blogera jest ciężka". 
Noż kurwa mać, to policzek wymierzony wszystkim ludziom, którzy naprawdę ciężko harują.
Idź powiedz górnikom w kopalni i pielęgniarkom pracującym po 12h, jak ciężkie jest dodawanie postów na bloga.

Dlatego irytuje mnie, że ludzi ciągnie do takiego tworu, który uważam za pusty, bezmyślny i całkowicie bezużyteczny.


Po drugie, nie każdy ma odpowiednie predyspozycje do pisania. Ja sama również ich nie posiadam. Zdaję sobie sprawę, że moje słownictwo jest dość bogate (od kiedy mam 5 lat czytam książki, więc to "robi robotę"), jednak nie mam takich umiejętności ubierania wszystkich obrazów z mojej głowy w słowa. Strasznie mi z tego powodu źle, bo od zawsze chciałam pisać. Może kiedyś uda mi się wyszkolić w tej sztuce na tyle, żeby chociaż jedno z dziesiątek opowiadań, które do tej pory napisałam doszlifować na tyle, żeby nie wstydzić się go upublicznić. Tak czy inaczej - wydaje mi się, że z moim stylem pisania nie jest aż tak źle, a to i tak po wielu próbach. Zadowolona ze swoich umiejętności pisania na tyle, by zacząć prowadzić bloga byłam dopiero od drugiej klasy gimnazjum, po całym roku z najlepszą nauczycielką polskiego, z jaką miałam okazję pracować (pani Ewa Piechota ). 
Zdarza mi się czytać blogi, ale takie jak mój - osób piszących o swoim życiu codziennym w formie bardziej lub mniej systematycznego dziennika. Czasem błędy pojawiające się w nich mnie przerażają. I nie jest to koniecznie wina samej osoby, bo tak jak błędy ortograficzne da się wyeliminować, tak brak smykałki do pisania jest raczej dany od Boga lub Matki Natury i z tym nic się zrobić nie da.

Ale poza predyspozycjami do pisania jest jeszcze jeden czynnik, o wiele ważniejszy.
Trzeba mieć coś do powiedzenia.
Powiedzmy to sobie szczerze - ja nie mam :D
Nie celuję w bycie najpoczytniejszą osobą w całych Internetach. Nie celuję nawet w bycie najpoczytniejsza osobą w moim domu! A to właśnie z tego powodu - mam swoje przemyślenia, swoje poglądy, swoje "prawdy". Ale nie uważam ich za tak światłe, innowacyjne czy ważne, by dzielić się nimi z innymi.
Zazdroszczę niektórym ludziom niezwykłej wiedzy, znajomości pewnych dziedzin, obeznania w świecie. Ja takiego obeznania na razie nie mam, więc pozostawiam mówienie tym, od których mogę się czegoś nauczyć. 
Bawią mnie trzynastolatki, które zakładają blogi lub vlogi pseudo-lifestylowe i chcą opowiadać o kosmetykach. Zacznijmy od tego, jakie takie dziecko może mieć doświadczenie w tym wieku. Zrobi dwa filmy/wpisy i skończą się tematy. A tu chodzi o to, by tematów nie brakowało nigdy.

Nie mówię tu o zjawiskach takich jak osoby prowadzące bloga w formie dziennika. Wciąż na pingerze obserwuję takie osoby, które prowadzą blogi dla siebie, bez niepotrzebnej napinki i parcia na popularność.



Oj, rozpisałam się trochę :D
Ale przynajmniej  wyraziłam swoje zdanie. które dręczyło mnie już strasznie długo. I wzrastało wprost proporcjonalnie do ilości bezmyślnych celebrytek o blogerskich korzeniach ;)

Bonne nuit

czwartek, 10 września 2015

Madeleine, elle aime tant ça

Jeśli chodzi o egzamin - na pewno widać w mojej pracy było to, że zaczęłam uczyć się w czwartek, a w poniedziałek go pisałam ;)
Ale ogólnie rzecz ujmując nie jest źle. Na każde pytanie odpowiedziałam na całą stronę. Na kazusie sobie pośmieszkowałam przesadną językową i merytoryczną starannością (ale zostałam sprowokowana przez profesora, który w kazusie też śmieszkował! No proszę, partia "Kukiz Forever" oraz jej lider, który jest również wybitnym kabareciarzem? To było tak pięknie współgrające z jego tekstami z wykładów, że aż słyszałam jego głos, jak czytałam kazus :D )
Wyniki w poniedziałek ;)

_________________________________________________________________________________

Od jakiegoś czasu postanowiłam doedukowywać się w kwestii horrorów. Jestem od paru lat wielką fanką Krzyku (i niezwykłej Courteney Cox, która z każdą częścią wygląda jeszcze bardziej plastikowo ).
Przed egzaminem obejrzałam sobie Cybernatural i Smiley.

Cybernatural
Ogólnie ciekawa formuła, ale trailer zdradził prawie wszystko. Widzimy po kolei, które osoby "znikają", widzimy jakie dwie osoby zostają na koniec. Jedynym nieujawnionym szczegółem jest to, kto film wpuścił do sieci, a kto go nakręcił.
Fajna akcja z drukarkami, poza tym nieco wyblakłe, mało wyraziste.

Smiley
Aktorstwo jak z jasełek w szkole podstawowej. Wyjątkami byli Shane Dawson i Roger Bart. 
Shane'a kocham przez jego twórczość na youtubie (choć nie do końca rozumiem jego rozterki jeśli chodzi o biseksualizm. Ale być może jest to typowo męski problem. Zawsze dwóch całujących się facetów jest większą sensacją niż dwie całujące się laski. Może właśnie o ten społeczny ostracyzm mu chodzi...) i za świetny film "Not cool".
Sam motyw Smileya bardzo ciekawy, jedna z wielu miejskich legend, która wydaje się być prawdą. I tak jak screamery są zrobione wręcz odpychająco (zupełnie niezsynchronizowane i przewidywalne), tak zakończenie jest zrobione wręcz PERFEKCYJNIE. (Poza dodatkową sceną po napisach, ale uznam, że jej nie było :D  )



A teraz wszystkie "Piątki 13-go" ;)
Mam już dwie części za sobą, jutro lecimy z trzecią ;)


_________________________________________________________________________________

Kolejna francuska inspiracja

To niesamowite uczucie, kiedy wchodzisz na stronę Édith Piaf na Spotify, wchodzisz w "podobnych artystów", zaczynasz przesłuchiwać i okazuje się, że znasz te wszystkie piosenki, tylko z polskimi słowami!
I to jeszcze te piosenki w większości są wykonywane przez mojego ukochanego Michała Bajora.

A tu się okazuje, że całą zasługę za całe mnóstwo piosenek, które przewijają się przez moje życie już od samego początku przejmuje ten pan - Jacques Brel


A w dodatku moje ego zostało podłechtane faktem, iż znalazłam piosenkę jego autorstwa o swojej imienniczce ;)
I tak jak z piosenką o Magdalenie zespołu VOX się (niestety) utożsamiam, tak z tą niestety nie. Choć z pierwszą częścią piosenki utożsamić by się było miło :)


PS. Uwielbiam bzy :)