poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Drobne gesty

Czasem mała rzecz potrafi wiele zmienić.
Na przykład w Internecie krąży historyjka o tym, jak koleś siedział zamknięty w łazience z tabletkami. Już chciał je połknąć i opuścić ten smutny łez padół, kiedy do drzwi zapukał jego mały braciszek z pytaniem, czy jak wyjdzie z łazienki, to się z nim pobawi. W ten sposób uratował go od samobójstwa.

Malutkie, nic nie znaczące dla "dawcy" gesty, które zmieniają dla "biorcy" całą perspektywę.

Dzisiaj byłam biorcą takiego gestu.
Gestu, który zmienił moje patrzenie na ludzi.
I po którym do tej pory mi się micha cieszy.


Po pracy postanowiłam pojechać na mszę do dominikanów. 
Po pierwsze dlatego, że rano nie chciało mi się wstać, żeby pójść do kościoła przed pracą. 
Po drugie dlatego, że mają mszę o 20.30. 
Po trzecie dlatego, że zawsze chciałam pójść do dominikanów. Ciocia A. mi ich zachwalała, bo sama u siebie do dominikanów chodziła. 

I nie żałuję.

Przede wszystkim dlatego, że obie z Mamą uważamy, że organy w kościele to profanacja. Uwielbiam Wielki Czwartek i Piątek za brak organów. Kościół wtedy aż dudni od śpiewu.
Dzisiaj na mszy w pewnym momencie czułam się, jakbym była w katedrze Notre Dame. Głównie za sprawą piosenki z "Dzwonnika...". Czułam się, jakbym tam była.

A na koniec zaprosili księdza Tykfera, redaktora naczelnego Przewodnika Katolickiego. Opowiadał o tym piśmie i tak jakoś zachęcił mnie do kupna. Ale niestety w portfelu zostało mi ostatnie 36 groszy do końca miesiąca. Więc po mszy podeszłam do księdza Mirosława i zapytałam:
- Szczęść Boże, czy będzie może jeszcze gdzieś indziej okazja, żeby kupić Przewodnik?

A on na to się uśmiechnął, podał mi gazetę i powiedział:
- Niech Pani weźmie.

Ja już zmieszana i zaskoczona, zaczęłam się coś jąkać, że tak nie wypada.
- Niektórzy dali więcej za Przewodnik, więc mi się wyrówna.
- Ale mi tak głupio...
- Spokojnie, niech Pani weźmie.


Niby nic.
A jednak jakoś tak mi się cieplutko na serduszku zrobiło.
I to tej pory na tę myśl mi się uśmiech sam pcha na twarz.

To było takie... ludzkie.
Dawno nikt się wobec mnie nie zachował tak zwyczajnie - po ludzku. Ze zrozumieniem. Z tym biblijnym "bliźniego swego jak siebie samego".
Aż mi dziwnie w tym uczuciem. 

Dziwnie, ale bardzo dobrze :)

sobota, 23 kwietnia 2016

Czy to błąd?

Kupiłam płytę Łony i Webbera w preorderze.
Od środy moje maleństwo (w limitowanej edycji - czyli w kartonowym pudełku i z autografami) jest już ze mną ♥

A ja jaram się tak mocno, że wszelkie inne jarania się wydają się nic nie znaczącymi skokami ciśnienia.
JARAM SIĘ!

Nie tylko z takiego błahego powodu jak to, że Łona jest absolwentem tego samego liceum, co ja.
Albo że studiował ten sam kierunek na tej samej uczelni, co ja (NAWIASEM MÓWIĄC - uważam, że to karygodne, że nigdzie nie mogę na korytarzach znaleźć tablo jego rocznika. Wszystkie inne są, tylko jeden rocznik gdzieś skitrali. Ale ja je jeszcze znajdę... ;) )

Ta płyta jest tak dobra, że aż brak mi słów, żeby to opisać.


Zawsze podkreślam, że moją orientacją seksualną jest sapioseksualizm. 
Pierwszą i najważniejszą rzeczą, na jaką zwracam uwagę w ludziach jest to, czy mają coś w głowie i czy mają coś mądrego do powiedzenia.

A "Nawiasem mówiąc" spełnia moje oczekiwania i wymagania w 100%.
Gdyby ta płyta była osobą, to byłabym już zakochana po uszy i planowałabym wspólne życie, imiona naszych dzieci i kolor elewacji naszego domku na wsi ♥


A dodatkowo zawsze byłam pod wrażaniem ich teledysków. I teraz też się nie zawiodłam :D
Nie dość, że jeden z lepszych aktorów Teatru Współczesnego (no sorry, ale Arkadiusza Buszko, mojego Boga, nie przebije :D), nie dość, że pięknie pokazane miejsca, których nigdy bym nie podejrzewała o taki potencjał filmowy, to jeszcze Marek Kazana! Nigdy nie zapomnę dnia, w którym pierwszy raz usłyszałam go na żywo.
13 maja 2015. Koncert dyplomowy Agnieszki.
Niesamowite przeżycie i ciary na każdym milimetrze kwadratowym ciała.



Poza tym wydałam kolejne monety... 
Tym razem na gazetę, w której będzie wywiad z Webberem i Łoną... i plakat.
Czy to błąd, czy to błąd, czy to błąd, czy to błąd błąd?

wtorek, 19 kwietnia 2016

8000+

Dzieje się tak wiele, że nie mam sił.
Nie mam sił by opisywać.
Ale dzieje się dobrze, więc chłonę całą dobroć, jaka ostatnio do mnie dociera (albo zgodnie z karmą wraca ;) ) i rozkoszuję się nią. W biegu, ale rozkoszuję się ;)

Przede mną ostatnie 4 dni pracy w Empiku.
Dziwnie mi z tym. Z jednej strony się cieszę, bo miałam w kwietniu tak mało czasu i siły dla siebie, że nawet nie było chwili na jakiś pełen odpoczynek, relaksującą kąpiel czy nawet porządny zabieg dla ciała. Ale z drugiej... polubiłam tych ludzi :)
Wszyscy są tam tak sympatyczni, tak wyluzowani... będzie mi ich troszkę brakować ;)

Ale przerwę chciałam zrobić sobie tylko na maj i czerwiec. W lipcu i sierpniu chciałam tam wrócić. Zarobić trochę grosza na Erazmusa... co to którego dalej nie mam stuprocentowej odpowiedzi xD
Mam już nominację na wyjazd, ale to mnie jeszcze nie uspokaja. Potrzebuję informacji o zakwalifikowaniu się, żeby odetchnąć spokojnie ;)



Ale o co chodzi z tytułem...?
Otóż minęło równo 8000 dni, od kiedy pojawiłam się na tym świecie :)

Moje 8000 dni na ziemi było różne.
Było w nim pełno chwil dobrych, pełno chwil złych.
Był śmiech, był płacz, była beztroska, był ból, było szczęście, były myśli samobójcze, były pozytywne zaskoczenia i były rozczarowania.
Ale nie żałuję żadnego z nich. Dzięki każdemu z tych przeżyć jestem tym, kim teraz jestem.


Ogólnie o wiele bardziej podoba mi się pomysł obchodzenia tysięcznic dnia urodzin niż urodzin per se.
Ma dla mnie przede wszystkim znaczenie sentymentalne. I filozoficzne :D

Można obchodzić urodziny i uważać je za najważniejszy dzień w roku.
Ale ja wolę obchodzić dzień 8000, dzień 8001, dzień 8002 i każdy z nich traktować z równą wyjątkowością.
Bo każdego dnia dziękuję za to, że jestem w tym miejscu, w którym teraz jestem i każdy dzień jest tym wyjątkowym, najważniejszym dniem.

I tego będę się trzymać :)

niedziela, 10 kwietnia 2016

Gonna chase the moon 'till the blood come out.

Od ostatniego wpisu minęły ponad 3 tygodnie, a ja nie mogę uwierzyć, jak wiele się zmieniło w moim życiu od tego czasu...!

Przede wszystkim - KONCERT ♥
Wyszło tak zajebiście, że brak mi słów. Jak najbardziej warto było zapieprzać przez ten miesiąc dla takiego efektu. A próby niektórych w przywłaszczaniu sobie sukcesu czy nazywaniu mnie, Agnieszki i siebie "trzema głównymi organizatorkami", gdy w rzeczywistości nic się nie zrobiło - zostawiam to bez komentarza, tylko z lekko drwiącym uśmiechem. Ważne jest, że my wiemy jaka jest prawda. 

Ale wydarzenie było wielkim sukcesem. Nie wydaliśmy na to wiele (większość dostaliśmy od sponsorów), a zebraliśmy prawie 5 tysięcy dla zwierzaczków ze schroniska. Plus karmy i akcesoria, które ludzie nam przynosili. 
Jest pięknie :)


Po drugie - wykreśliłam jedną toksyczną osobę ze swojego życia. I czuję się z tym świetnie :)
W końcu nie duszę się w żadnej relacji. 


Po trzecie - Erazmus... nie chcę mówić za wiele, żeby nie zapeszać, ale też wszystko idzie ku dobremu ;)



A z mniejszych rzeczy, to Layers of fear. Jezu, jaka ta gra jest dobra!
Dobra, bo zrobiona przez Polaków ;)

Grałam na razie w wersję Early Acces, ale już wciągnęłam edycję kolekcjonerską tej gry na listę prezentów urodzinowych ;)



A teraz siedzę w domu z zapaleniem krtani :D
Więc odpoczywam sobie, kuruję się i dużo czytam ;)
Lepiej mogłoby być tylko, gdybym mogła mówić :D
Ale nie narzekam, korzystam z odpoczynku, póki mogę ;)

Said - oh yeah! That sugar gonna bring me back to life :)