wtorek, 23 lipca 2019

Życie to seria przypadków

Tak wiem, "głębokie" filozoficzne przemyślenie.
Jednak z dnia na dzień coraz bardziej mnie przeraża to, jak bardzo nie mamy kontroli na swoim życiem. Jak bardzo rządzą nim pozornie niepowiązane ze sobą zdarzenia.

Ostatnio w pracy, kiedy jestem sama (co ze względu na luźniejszy, urlopowy sezon zdarza się coraz częściej), słucham podcastów. Najpierw słuchałam trochę "Dwóch typów podcast", bo uwielbiam poczucie humoru Gargamela i Generatora Frajdy. Jest zresztą bardzo zbliżone do mojego, i właśnie dlatego podcast do słuchania w pracy nie bardzo się nadaje. Klęcie i czarny humor są sztosem, ale jednak kiedy drzwi są tak cienkie, że na klatce schodowej wszystko słychać, a klienci zbliżają się niepostrzeżenie, lepiej trzymać jakiś fason.

A natknęłam się na "My favourite murder".
Zawsze interesowały mnie historie i motywy zabójców czy seryjnych morderców. Być może dlatego moja ścieżka kariery toczy się w takim, a nie innym kierunku. Ale nigdy nie byłam tematem na tyle zajarana, żeby mieć swoje ulubione historie. Babeczki z podcastu mocno siedzą w temacie i mają milion anegdot o różnych morderstwach.
I właśnie z tego podcastu dowiedziałam się czegoś, co do tej pory nie daje mi spokoju. Co przekonało mnie, że życie to tylko seria przypadków.

Powszechnie znana jest historia zabójstwa Sharon Tate przez "Rodzinę" Charlesa Mansona. Jednak dopiero wczoraj poznałam jego kulisy.
Zawsze mnie zastanawiało, że Charles Manson wybrał akurat Sharon na ofiarę "Rodziny". Ale on nie wybrał Sharon. Wybrał jej dom.

Charles Manson tworzył muzykę. Pomijając długą historię za tym stojącą - w skrócie muzyk Dennis Wilson i producent Terry Melcher wzięli napisaną przez Mansona piosenkę, lekko pozmieniali i wypuścili jako swoją, oczywiście zgarniając wszystkie prawa autorskie.



Manson (poniekąd całkiem słusznie) się wkurwił i chciał najebać typom, którzy go okradli.
Z jego informacji wynikało, że Dannis Wilson wyjechał, a Terry Melcher mieszka w domu przy 10050 Cielo Drive. Więc nasłał tam swoją "Rodzinę", żeby pomściła jego upokorzenie.

Ale w tym czasie mieszkał tam już Polański z Tate.


Być podmiotem zemsty i umrzeć za czyn, w którym nie brało się udziału, o którym nawet się nie wiedziało.Przerażające, jak bardzo nasz los i nasze życie nie leży w naszych rękach.

niedziela, 21 lipca 2019

Long time no see.

Ostatnio czas pędzi coraz szybciej. Nie mówię tylko o tym, że siadam do pracy i nagle z 18.00 robi się nie wiadomo kiedy 23.00. Poza pracą oczywiście, bo tam zawsze czas płynie odrobinę wolniej, ale to nawet dobrze.

Tak jak godzinowe pędzenie jest trochę przygnębiające, tak inne pędzenie jest absolutnie przerażające.
Dni zlewają się w tygodnie. Tygodnie w miesiące. Miesiące w kwartały. Kwartały w lata. 

Wydaje mi się, że ledwie wczoraj bawiłam się na Sylwestrze, a dzisiaj mamy już końcową fazę lipca.

I nie wiem czy to kwestia procesu w mózgu, o którym opowiadała mi D. (czytała artykuł, że z to przez funkcje mózgu wydaje nam się, że dni z wiekiem płyną szybciej, ale nigdy nie udało mi się dotrzeć do tego artykułu, więc bazuję na jej słowach), czy to może kwestia tego, że ostatnio dużo się dzieje i dlatego wydaje mi się, że czas płynie szybko, bo nie mam chwili na odetchnięcie.

Nawet to, że pracuję w nowym miejscu już prawie dwa miesiące mnie szokuje.


 A od czasu ostatniego wpisu sporo się wydarzyło. Wiem, że nigdy nie udawało mi się specjalnie systematycznie pisać, więc większość zmian i wydarzeń pozostanie bez kontekstu, ale na tego bloga i tak nikt nie wchodzi, więc kontekst nie jest specjalnie potrzebny.

1. Obroniłam magistra. Chociaż nie wiem, czy to takie osiągnięcie, bo nikt go specjalnie nie atakował, więc i bronić nie było przed czym. Ale tak czy inaczej - jestę magistrę.
2. Miałam wypadek, który prawie skończył się śmiercią faceta, któremu wpierdoliłam się przed maskę.
3. Zdałam egzamin wstępny na aplikację radcowską i zaczęłam aplikację.
4. Odeszłam z poprzedniej pracy i parę dni później znalazłam nową. Zebrałam się w końcu w sobie z odejściem, bo już nie miałam wrażenia, że nie jestem traktowana poważnie, tylko byłam tego pewna. Ale odeszłam bez żadnych "hard feelings" i bez palenia mostów, bo nigdy nie wiadomo jak się życie potoczy. A po drugie dalej mam patrona w tej kancelarii, więc najracjonalniej było odejść w pozytywnych okolicznościach.
5. W związku z aplikacją 1 lipca uzyskałam uprawnienia do reprezentowania klientów w sądzie.  Od tego czasu byłam na 3 rozprawach. I tak jak wcześniej miałam wątpliwości, czy aby na pewno prawo to jest ścieżka dla mnie, tak po tych rozprawach już to wiem. Chcę to robić. Co prawda mój ABSOLUTNY brak organizacji i systematyczności może stać na przeszkodzie, ale teraz mam motywację, żeby to w sobie poprawić. Bo wiem, że prawo mnie kręci i jestem w stanie być w tym co najmniej przeciętna, a może nawet dobra. 
A pierwsze nagranie rozprawy, na której byłam mam zamiar sobie zachować na pamiątkę. Z jednej strony dlatego, że z rozpędu przedstawiłam się jako radca prawny i potem się zamotałam, żeby sprostować, że jednak nie radca, a aplikant radcowski. Po drugie dlatego, że przeciwnika procesowego (też aplikanta radcowskiego) spotkało coś, co mi się śni po nocach. Spełnił mu się mój najgorszy koszmar - sędzia wytknęła mu brak przygotowania.
6. M. jest w Ameryce na Work&Travel. I tęsknię w chuj, choć staram się mocno tego nie okazywać, bo M. nie lubi takich sentymentalnych bzdur. Ale z tym punktem łączy się punkt kolejny, czyli...
7. Dostałam wizę do Ameryki, więc na przełomie września i października planuję pojechać na urlop do Nowego Jorku. Strasznie się jaram, już nie mogę się doczekać.

A tak poza tym stare dzieje.
Staram się jak najwięcej od siebie wymagać, żeby jak najbardziej rosnąć.
Choć nie zawsze się udaje (w tym momencie patrzę znacząco na utworzony w maju plik z pozwem, który do tej pory nie doczekał się wypełnienia treścią).
Ale pracuję nas tym. I to jest najważniejsze - może małymi kroczkami, ale idę do przodu.