wtorek, 25 listopada 2014

Notatki...

Wykłady są różne. Wiadomo, jedne są ciekawe, drugie troszkę mniej, a inne wcale.
Ale oto, co się dzieje, kiedy wykładowca robi mnóstwo dygresji, w których sam się już nie łapie.

Madzia dostaje kurwicy, a jej notatki wyglądają tak:


Bez.
Komentarza.

I weź się tu człowieku z tego ucz...
“Nie jesteśmy wcale wspaniałym pokoleniem. 
 Jesteśmy bandą przyspawanych do internetu, 
otępiałych od przestymulowania idiotów.
 Zamiast przeżywać cokolwiek, 
myślimy tylko jak o tym przeżyciu poinformować resztę”
—    Jakub Żulczyk

sobota, 22 listopada 2014

Suko, proszę! Jestem bajeczna.

Dzisiejszy dzień upłynął definitywnie pod wielkim, neonowym, posypanym brokatem znakiem "Bitch, please! I'm fabulous!"

Położyłam się około 1. Nie mogłam spać. Około 3 postanowiłam, że dosyć tego dobrego. Wstałam i obejrzałam "Mr Nobody".
Jestem tym filmem absolutnie oczarowana, mimo długości.
(Należę do tego typu osób, dla których filmy powinny trwać maksymalnie półtorej godziny. Potem już jest mi się ciężko skupić i bardziej domęczam film niż go oglądam).
Wpół do szóstej skończyłam i położyłam się spać...

Wstałam o 9.30, ogarnęłam się i pojechałam z Tatą do garażu.
I prawie sama wymieniłam opony na zimowe!


No, z maluteńką pomocą Rodziciela. I to nic, że lewarek mi się w pewnym momencie osunął i niemal rozpierrrrrrdoliłam zbiornik gazu. Nieważne!
Pojechaliśmy jeszcze na stację, ciśnienie w oponach sprawdzić, a potem do domu.

Wróciliśmy i siadłam do notatek.

Po raz pierwszy - absolutnie PIERWSZY - w  mojej studenckiej karierze mam wszystkie. Notatki. Na. Bieżąco.

Dla osób zorganizowanych to może być mało, ale dla Madzi, wiecznego życiowego nieogara, któremu zawsze czegoś brakuje, to naprawdę wielki big deal, jakby to powiedziała Urbańska.

Jakoś tak... dobrze wszystko mi dzisiaj idzie :D



czwartek, 20 listopada 2014

***

Uff. Jestem już spokojniejsza.
Od niedzieli Ciocia zaczyna terapię.
Lekarz mówi o dużych szansach na pozbycie się tego gówna.


A dzisiejszy dzień był... dziwny.
Powinnam być smutna, bo D. w ostatniej chwili odwołała nasze spotkanie na kawę i pogaduchy.
Ale nie jestem.

Nie to, że mi nie zależy. Po prostu rozumiem, że studia są ważniejsze.
Trochę mi szkoda, ale rozumiem.


Nie wiem czego to kwestia, ale teraz czuję jaki mały płomień, gdzieś tam w środku. 
Kojący i rozczulający płomień.

Jest mi dobrze :)
Błogo i spokojnie.

środa, 19 listopada 2014

AHA.

Czemu mnie nikt nie uprzedził, że Szczecin przenieśli do Małopolski? :/
Czuję się oszukana.

Wracamy do życia...

Well...
Jutro Ciocia idzie do onkologa. Trochę się martwię. Ale staram się wmawiać sobie, że będzie dobrze.

Na uczelni udaję zadowoloną i ogólnie uśmiecham się jak zwykle.
Ale potem wracam do domu. I nie potrafię się na niczym skupić.

Zamiast artykułów Konstytucji czytam artykuły o nowotworach złośliwych kości.

Nie wiem czy to, że tylko z L. na ten temat rozmawiałam pomaga czy pogarsza sprawę.
Na razie nie mam nastroju na takie tematy. Chcę, żeby jak najszybciej Ciocia zaczęła radioterapię. 
O nic więcej nie proszę. Tylko o szybkie rozprawienie się z tym gównem.

◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙◙

Może w piątek z powrotem zacznę recenzję "Black mirror".
Z jednej strony po to, żeby zająć się czymś.
Z drugiej dlatego, że jest genialny. Ale o tym kiedy indziej.


poniedziałek, 17 listopada 2014

Kurwa no jasne. Dlaczego by nie?
Niech się okaże, że to nowotwór złośliwy! Because fuck my family right in the asshole.

Jestem załamana.
Już nie mam siły udawać, że się tym nie przejmuję.

piątek, 14 listopada 2014

Byłam w połowie pisania recenzji "Black Mirror", ale...

ciocia Ania ma raka.
Kurwa... czemu?

To był fatalny dzień...?

Nieee, nie był fatalny.
Był męczący, to na pewno.

Zaczęłam z grubej rury - Międzynarodowe prawo publiczne.
Potem poszłam na konsultacje do Maksa, ogarnąć kolokwium z karnego. Potem ćwiczenia z karnego i konstytucyjnego...


Bogna. Well, Bogna to Bogna.
Jeden z najbardziej specyficznych ćwiczeniowców, z jakimi miałam do czynienia.
Ale dzisiaj skłoniła mnie do zastanowienia.

Prezydent miał ten projekt ustawy, żeby zakazać noszenia masek i innych "zakryć" twarzy na imprezach masowych. Ogólnie pomysł wydawał mi się niezły.
A Bogna zwróciła uwagę na to, że to ogranicza naszą wolność.
Wkraczamy w ten sposób w życie prywatne obywateli, a tak być nie powinno.

A tak teraz myślę...
Jeśli państwa dobrowolnie oddają część swojej suwerenności, by być w takich organizacjach jak np. Unia Europejska, to czy przeprowadzenie referendum w sprawie dobrowolnego oddania tej części wolności przez ludność w zamian za bezpieczeństwo i brak burd na takich imprezach masowych byłoby zgodne z Konstytucją.


I'm losing normal life. Law is taking control over me...

czwartek, 13 listopada 2014

Sama sobie sterem, żeglarzem, okrętem i śrubokrętem.

Wykłady tak bardzo nudne...

Ale za to parę innych rzeczy zapewnia mi rozrywkę :D
Jest śmiesznie. Serio, cała sytuacja zamiast mnie martwić, bawi mnie niezmiernie. 
Bawi mnie to, że najpierw otrzymuję długie wiadomości o tym, byśmy nie mówiły o sobie gówien za plecami, a potem słyszę, jak w przerwie wykładu obrabia mi dupę :D

Ale to dobrze.
Czuję się w końcu wolna. Nieograniczona gównianymi konwenansami.

Sama sobie sterem, żeglarzem, okrętem i śrubokrętem ;)

Myślałam, że będzie bolało. Ale czuję taką lekkość. Jest mi tak dobrze i ... szczęśliwie. Nie patrzę już z nienawiścią. Nie patrzę z żalem. Już nawet nie szukam spojrzenia, nie wyłapuję żadnych znaków.

Jeśli patrzę w ogóle, to tylko z obojętnością i litością.
Zaiste, smutne musi mieć życie ktoś, kto tak się zachowuje i trzyma w sobie taką gorycz.

Aż prawie mi jej żal. Z tym, że wcale nie :D

środa, 12 listopada 2014

Beka życia

To takie zabawne.
Patrzysz na ludzi, na których kiedyś Ci zależało i nagle uświadamiasz sobie, że w sumie nie robiłoby Ci różnicy, gdyby nie istnieli.
Taki sequel do piosenki "Somebody that I used to know" 
"Somebody I once cared that they exist":D


Tak czy inaczej, życie powoli się toczy. Długi weekend przyniósł mi miliony wspomnień.

Najpierw przemiła kawusia z babeczkami u Ali, potem koncert Bednarka, potem spotkanie z dziewczynami u Mileny, a na deser Berlin.

Bednarek... no to już wiadomo. Tyle pozytywnej energii. Tyle takiej prostej, niewysłowionej radości. I miłości. 
W pewnym momencie, gdy powiedział, aby wszyscy się przytulili, to czuć było jedność. Jakbyśmy wszyscy się znali. Jakbyśmy byli całością i byli tam dla siebie. 

I tak jak przed koncertem było dużo spin, bo tłum niemożebny, tak na koncercie wszyscy byli do siebie pozytywnie nastawieni.

No i mamy z Martuchą zdjęcie z Bednarkiem :D
Trochę mnie zasłonił, ale wybaczam mu to. Bo go gargantuicznie kocham.

A Berlin wiadomo. Primark. Shopping...

Z innych ważnych rzeczy - Maciej Frączyk i "Na południe od nieba". Bardzo ciekawa pozycja, przeczytałam w dwie godzinki. 
Ogólnie duży pozytyw, uśmiałam się nie raz, a momentami przychodzili mi na myśl Eddie Izzard i Mistrz George Carlin. 


No i finał. Najważniejsza rzecz ostatnich 3 dni. Crème de la crème. 

Dexter!

SPOILERYYYYY... 
Tak jak każdy sezon mnie lekko rozczarowywał nudą i rozwlekłą fabułą, tak ósmy mnie zabił, pokroił na kawałki i wyrzucił z łodzi na środku oceanu.

Pierwsze odcinki sezonu były średnie, ale już po zabiciu Neurochirurga (fałszywego Neurochirurga!) zaczęłam oglądać je masowo i nie mogłam doczekać się końca.

Ale i tak najbardziej rozwaliła mnie interpretacja jakiegoś ziomka z filmweba. 

Są dwie opcje. Albo Dexter jakoś się uratował i zaczął pracę jako drwal, albo...

Albo Dexter zawsze był drwalem z lekką chorobą psychiczną, a cała historia i postać "Dexter - laborant analizy krwi" jest jego wymysłem. 
I kurczę, to też nie jest głupie. 
Bo ile razy Dexter uratował się cudem albo uniknął ujawnienia jego sekretu? Kurwa, pożar na oceanie. Spotkanie z 3 sezonie z tym głównym antagonistą, tym od odkrawania kawałków skóry. Trójkowy. Doakes. Lila. Akcja z Paulem i oskarżeniem Dextera o wrobienie go - no i nagła śmierć Paula w bójce.

Im dłużej o tym myślę, tym większego mam mindfucka.
Jeszcze nie zdecydowałam, która opcja u mnie wygrywa.
Na razie jeszcze rozkminiam wszystkie możliwości ;)

piątek, 7 listopada 2014

Artystyczne perełki

Film... niesamowity.
Osobiście jestem oczarowana.

I owszem, było to bardzo... skoncentrowane na pokazaniu Nicka Cave'a jako niemal bóstwo. Mistrza. Prawie ideału.
Ale to właśnie mi się podobało. Bo jest on osobowością niezwykłą.
I mimo, że to nie było w pełni pokazanie jego dnia, to siedziałam oczarowana cały seans.

I co szczególnie istotne - na ekranie nie było prawdziwego Nicka.
Tam Nick Cave GRAŁ Nicka Cave'a. 
Grał istotę wywyższoną. Mentora i przewodnika.

Ale bardzo ciekawe sceny z gośćmi (Boże, Blixa, czemuś Ty tak się postarzał...?!), świetny montaż i muzyka. A ta narracja... momenty, w których Nick wypowiadał swoje myśli były magnetyczne.

I przyłapałam się na tym, że w drodze powrotnej do domu w głowie słyszałam tylko jego głos. Tak jakby... myśli w mojej głowie były wypowiadane jego głosem.
Magnetyzm. Czyste przyciąganie.

I mam plakat :)
Kochana Pani z Pioniera ♥
___________________________________________________________________________________________________________
Ale nie bez powodu w tytule jest liczba mnoga.
Jakiś tydzień temu obejrząłam krótki film "Klej". 8-minutowy film niemal-profesjonalny (widać było, że sprzęt jest amatorski, ale ogólnie bardzo profesjonalne podejście). Troszkę mnie poruszył, a napisy po filmie wskazały, że jest on nagrany na podstawie opowiadania.
Postanowiłam więc wypożyczyć zbiór, w którym jest to opowiadanie.

Ze względu na studia wciąż jestem w trakcie (130/190), ale jak do tej pory - duże wow.

Niektóre opowiadania (np. "Nie-ludzie" czy "O wartości odżywczej snu") najpierw mnie odrzuciły. Nie rozumiałam ich totalnie i wydawały mi się całkowicie bezsensowne. Ale po lekturze, kiedy już na spokojnie o nich myślałam, uderzył mnie ich głębszy sens.
Ogólnie proza bardzo specyficzna, trzeba się do niej przyzwyczaić, ale naprawdę warta polecenia. Aktualnie kiedy skończę zbiór "Rury" zaczynam drugi, "8% z niczego".

czwartek, 6 listopada 2014

20 000 dni na Ziemi

Jestem autentycznie zajarana. Siedzę właśnie w kiniarni i czekam na seans.

To aż dziwne, jak pobudzona jestem na myśl o tym filmie ;)

poniedziałek, 3 listopada 2014

Dawałam pingerowi wystarczająco dużo szans na ogarnięcie pipki.
Denerwuje mnie to, że moje posty wyglądają jak szynszyla po wylewie. Statystyki nie działają, pokazują inne wartości na moje stronie głównej, inne an stronie dyskusji, inne na stronie z wpisami znajomych... i tak dalej.
Zdjęcia się dziwnie zniekształcają, a kiedy próbuję dodać zdjęcie większe niż 2 MB, to wyskakuje komunikat, że próbuję dodać plik większy niż pierdyliard mega.

No ile można?!

Oczywiście nie rezygnuję z pingera całkowicie. Nie potrafię po 5 latach i tym wszystkim, co przeszłam w tym okresie. Ale chyba ograniczę się do nieregularnych lakonicznych wpisów i komentowania wpisów innych.
Bo to w sumie z tymi ludźmi  byłoby mi najtrudniej się rozstać :)


Tak czy inaczej dużo się ostatnio dzieje. Urodziny Rodziciela ;)
No i przyszedł laptop. Mój pierwszy w życiu :O
Teraz się boję, że upuszczę, wywrócę go albo coś...

Trzeba kruszynce znaleźć "her spot". 
Miejsce tylko dla niej i gdzie ma zawsze leżeć.



Some of the older boys finally put me wise in how to get yourself out of there. You had to tell them how you love Jesus.
And naturally now I love Jesus very much.

I love him so much I'd like to crucify him all over again.
Cytat i kadr ze świetnego filmu, "Killer : A journal of murderer".
Genialne role Jamesa Woodsa i Roberta Seana Leonarda.
 
Teraz tylko łkam wewnętrznie nad tym, że jedyny egzemplarz książki z allegro kosztuje 160zł, a z zagramanicy przesyłka kosztuje więcej niż sama książka. 

_________________________________________________________________________________
 
Wiecie, czasem człowieka męczy to, że płaci za błędy innych. A mnie już przestało. Doszłam do wniosku, że pora wziąć rozdzielność majątkową.

Chyba nadszedł czas, by każdy sam płacił za swe wpadki i zbierał plony za swoje zasługi.

To wbrew pozorom bardzo poważna deklaracja. A co najważniejsze - w pełni świadoma i okupiona całkowitym brakiem bólu (: 
A to oznacza jedno - wyleczyłam się.
_________________________________________________________________________________
 
Byliśmy w Przytocznej i Lubikowie. Zwiedziliśmy miejsca, gdzie Tata się wychowywał. Oprowadzał nas po ruinach domu - aż żałuję, że za bardzo się bałam, że podłoga się zarwie (a budynek podpiwniczony, więc upadek byłby bolesny) albo dach spadnie mi na głowę. Wątpię, żeby udało się tam wrócić, a takie zdjęcia były by bardzo dużo warte.  
Emocjonalnie, ale zawsze (: