To jest takie.... dziwne.
Kiedy wydaje Ci się, że danej emocji już nie poczujesz, czujesz się pewnie z jej brakiem. A ona przychodzi i (parafrazując klasyka) przerywa Twoją spokojną egzystencję, jak zwykło to robić tsunami z marzeniami japońskich dzieci.
To dziwne...
Czuję się jakbym znów była w gimnazjum.
Czuję się jakbym znów była w gimnazjum.
Wiecie... pytasz się kogoś, czy ma ochotę gdzieś pójść. Ta osoba mówi, że nie. Bo zajęta, bo nie lubi tego, bo musi się uczyć, bo wcześniej zaplanowała coś innego, bo nie.
A potem widzisz tę osobę na zdjęciach z tego wydarzenia. Lub jakiegoś innego, na którym właśnie "się uczy".
Człowiek czuje się wtedy jak Stefcia Rudecka.
Trędowata.
I nie wiem czy to ta niespodziewaność (jest takie słowo w ogóle?), czy bardziej wspomnienia, ale jakoś... pokorniej niż w gimnazjum to uczucie znoszę.
Wtedy bez mała po ścianach chodziłam.
Dziś jestem z tym niemal pogodzona.
Dobrej nocy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz