piątek, 23 października 2015

Przesilenie jesienne odpuściło i to na dobre. 
I to dawno.

Czuję, że mam zaległości. 
Powinnam opisać wyjazd do Gorzowa. Powinnam opisać weekend w Koszalinie. Powinnam opisać imprezę w Prywatce. Powinnam opisać imprezę u Agnieszki. Powinnam opisać ten dzień, kiedy między wykładami zrobiliśmy sobie imprezę w zaparkowanym na terenie kampusu aucie. Powinnam opisać parę innych imprez, których teraz nie pamiętam, ale ich nie żałuję.

Ale nie mam potrzeby. 
Było tak świetnie, że nawet gdybym próbowała, nie zdołałabym tego ubrać w słowa.

Czuję się... dobrze.
Czuję się akceptowana. 

To jest tak, jak z jedzeniem. 
Jesz przez całe życie gówno, bo świat wmówił Ci, że tylko na tyle zasługujesz. Więc żresz to i cieszysz się, że masz AŻ TYLE! Po czym pojawia się jakaś marchewka. Więc płaczesz niemal ze szczęścia, że spotkało Cię takie fajne warzywko. Aż pojawia się wielki, krwisty kawałek steka. I dostrzegasz, jak bardzo marchewka kradła Twoją energię, jak bardzo potrzebowałeś mięsa. A to mięso traktuje Cię zupełnie inaczej. Jak równy równego :)

Obrzydliwa filozofia, ale jako zawzięty mięsożerca - potwierdzam. Steki to najlepszy rodzaj ludzi ;)
I chyba to koniec przypowieści... ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz