Słodki Jezu. Nie potrafię się odnaleźć. Po prawie miesiącu nadziewanym ostrym zapierdolem jest mi ciężko zmusić się do czegokolwiek.
Ale od wczoraj mam w końcu wolne od egzaminów ♥
Przynajmniej o ile nie wyskoczy mi poprawkowa. Ale nawet jeśli, to w poprawkowej będzie tylko jeden egzamin, bo z reszty już mam wyniki.
To była chyba moja najcięższa sesja. 5 egzaminów. Tylko jeden przedtermin.
7 stycznia.
5 lutego.
7 lutego.
9 lutego.
11 lutego.
Nie było łatwo, ale nawet nieźle mi poszło.
Najbardziej słodko-gorzką jest ocena z pgp.
Uwielbiam ten przedmiot, a wykładowca jest moim życiowym guru.
Dlatego z jednej strony 4 jest porażką życia.
Ale z drugiej - kiedy najwyższymi ocenami jest pięć 4,5 - moje 4 nie wydaje się aż taką porażką,
16/20, więc znośny wynik.
Ale niedosyt w serduszku pozostaje.
Tak czy inaczej - czekam na jeszcze dwa wyniki. Jeden będzie w niedzielę, drugi dopiero za 2 tygodnie.
Więc jeszcze parę chwil stresu mnie czeka.
A w oderwaniu od sesji - w poniedziałek konferencja, w czwartek TEDx.
I przewiduję parę innych aktywności w tym czasie ;)
Ale o tym cicho-sza!
Ale o tym cicho-sza!
Boże. Co ja mam zrobić ze swoim czasem?!
_________________________________________________________________________
Tytuł jest nawiązaniem do drugiego z moich ulubionych wykładowców w tym semestrze.
Czemu wszyscy mężczyźni na tych studiach muszą być tak piekielnie inteligentni!
Czy oni nie wiedzą, jak to źle działa na mnie i mój rozwiązły sapioseksualizm?
No może i nie wiedzą...
Ale niech nie przestawiają być tak diabelnie pociągający. To mi daje chęci do nauki i chodzenia na wykłady ♥
_________________________________________________________________________
A z fascynacji muzycznych - Mateusz Rusin.
O mój Boże.
Aż mam ochotę obejrzeć Ranczo (a skrycie tym serialem pogardzam, więc poświęcenie jest duże).
Miłość mocno ♥
A wszystko zaczęło się od tego...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz